50 lat temu zmarł Marek Hłasko


Fot. exumag.com
Marek Hłasko, legenda polskiej literatury, nie przestaje zaskakiwać. W ostatnich latach poznaliśmy m.in. odnalezione w archiwach młodzieńcze opowiadania i powieść „Wilk”. 14 czerwca mija 50 lat od śmierci pisarza.

Urodzony 14 stycznia 1934 roku Marek Hłasko dzieciństwo spędził w Warszawie. Legenda rodzinna głosi, że w czasie chrztu przyszły pisarz – wówczas dwuletni – na pytanie „czy wyrzekasz się złego ducha”, odpowiedzieć miał „nie”, co przytaczano później jako dowód, że jego trudny charakter objawił się już w bardzo młodym wieku. Powstanie Warszawskie przetrwał wraz z matką w stolicy. Przeżycia wojenne odcisnęły na przyszłym pisarzu głębokie piętno. Pisał później: „Dla mnie jest oczywiste, że stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd bierze się nędza intelektualna moich opowiadań; ja po prostu nie potrafię wymyślić opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. Nie ma w tym żadnej pozy na silnego człowieka, o co posądzają mnie niektórzy”.

Po wojnie rodzina – Hłasko, jego matka i surowy ojczym – osiadła we Wrocławiu. Jak pisze w jego biografii „Piękny dwudziestoletni” brat cioteczny pisarza, Andrzej Czyżewski, przez cały czas szkolny Hłasko był jednym z najmłodszych w klasie, na domiar złego miał bardzo dziecięcy wygląd. Nadrabiał to zadziornością, również w stosunku do nauczycieli. Licea zmieniał często, z ostatniego z nich został w 1950 r. usunięty za „wywieranie demoralizującego wpływu na kolegów”. Jako 16-latek Hłasko ukończył kurs prawa jazdy i zaczął pracować jako kierowca ciężarówki m.in. w Bazie Transportowej w Bystrzycy Kłodzkiej; doświadczenie zdobyte w tym miejscu stało się po latach inspiracją do napisania powieści „Następny do raju”.

Gdy rodzina przeniosła się do Warszawy, Hłasko często zmieniał miejsce zatrudnienia. Myślał już o tym, by zostać literatem. Pisać zaczął w 1951 r. – na ten rok sam datował swoje pierwsze opowiadanie „Bazę Sokołowską”. W czasie pracy w Metrobudowie został korespondentem terenowym „Trybuny Ludu”. W 1952 r. nawiązał kontakt ze Związkiem Literatów Polskich, gdzie przedstawił się jako niewykształcony szofer, który w wolnych chwilach po pracy próbuje opisać swoje życie.

W kwietniu 1953 r. otrzymał trzymiesięczne stypendium twórcze ZLP, ostatecznie porzucił pracę kierowcy i wyjechał do Wrocławia, aby pracować nad „Sonatą marymoncką”. Od lipca do września 1954 r. opublikował trzy opowiadania: „Złotą jesień”, „Szkołę” i „Noc nad piękną rzeką”. Szybko zyskał sławę najzdolniejszego pisarza młodego pokolenia, status symbolu nonkonformizmu.  

W 2015 r. „Iskry” wydały odnalezioną powieść „Wilk” o życiu robotników z warszawskiego Marymontu przed II wojną światową. Widać w niej już dar obserwacji młodego pisarza, a także charakterystyczną dla jego późniejszych utworów uczciwość wobec rzeczywistości.  

Marek Hłasko miał reputację pijaka i awanturnika, pasującą do przyjętej przez niego kreacji „pisarza przeklętego” – w typie amerykańskich bitników – którą do pewnego stopnia sam budował. Andrzej Czyżewski uważa jednak, że rzeczywistość była dużo mniej malownicza i dramatyczna, niż wynikałoby to z opowieści rozsiewanych przez znajomych Hłaski i niego samego, na przykład w „Pięknych dwudziestoletnich”. Sam Hłasko pisał pod koniec życia, że gdy siedzi miesiącami w mieszkaniu i tworzy bez kropli alkoholu, nikt go nie widzi, a gdy wyjdzie na miasto i odwiedzi knajpę, to powstają legendy o piciu.

W lutym 1958 r. Hłasko wyjechał do Paryża, a w październiku, po kilkakrotnym odmówieniu mu wizy powrotnej, postanowił pozostać za granicą – w Berlinie Zachodnim. Stamtąd wyjechał do Izraela. Do Europy wrócił w 1961 roku. Wtedy zaczął ogłaszać swoje opowiadania w paryskiej „Kulturze”. Opublikowano tam m.in. jego słynną autobiografię „Piękni dwudziestoletni” – zapis lat warszawskich i życia na emigracji. Po jej wydaniu polskie władze komunistyczne wydały zakaz drukowania jego utworów w kraju.

Nie mógł wrócić do Polski, imał się różnych, często najprostszych fizycznych prac – aklimatyzację utrudniał mu brak talentu do języków obcych. W 1966 r. postanowił spróbować szczęścia w USA, jednak z planów zaistnienia w tamtejszym środowisku filmowym nic nie wyszło.

W październiku 1968 r. w domu Krzysztofa Komedy w Los Angeles odbyło się przyjęcie, które wpłynęło na losy polskiej muzyki i literatury. Przez wiele lat nie wiadomo było dokładnie, jaki był przebieg wydarzeń, który doprowadził do śmierci Komedy, a Marka Hłaskę skłonił do zmagania się z wyrzutami sumienia. Wiemy na pewno, że Komeda spadł ze skarpy niedaleko domu i doznał urazu głowy, który, kilka miesięcy później, stał się przyczyną jego śmierci. Najbardziej znana wersja wydarzeń tamtego wieczora pochodzi właśnie od Marka Hłaski. Podobno spacerowali razem w nocy po wzgórzach za domem, obaj pijani. W pewnym momencie Hłasko lekko pchnął Komedę, ten stoczył się ze skarpy. Pisarz próbował go wnieść na górę, ale znów spadli, tym razem obaj. Hłasko zapewniał Zofię Komedową, że chodził z nieprzytomnym Krzysztofem od domu do domu, żeby zadzwonić po karetkę, ale nikt ich nie wpuszczał. W końcu udało im się wezwać pogotowie, Komeda ocknął się w szpitalu.

Magdalena Grzebałkowska, autorka biografii Krzysztofa Komedy, dotarła do innego uczestnika feralnego przyjęcia – Andrzeja Krakowskiego. Wedle jego relacji wszystko rozegrało się za dnia, kiedy w gronie przyjaciół świętowano Columbus Day. W pewnym momencie Hłasko i Andrzej Frykowski wdali się w kłótnię, zaczęli się bić. Komeda, który nie znosił agresji, oddalił się od towarzystwa, Hłasko pobiegł za nim i próbował go objąć. W zamieszaniu Komeda spadł ze skarpy, pisarz go wyciągał, ale obaj spadli po raz drugi, a Hłasko wylądował na głowie przyjaciela. Komeda stracił na chwilę przytomność, ale bardzo szybko doszedł do siebie. Śmiał się z tego wypadku. Wizja lokalna przeprowadzona przez Grzebałkowską w okolicach domu Komedy w Los Angeles pokazuje, że wersja Krakowskiego jest bliższa prawdy – w okolicy nie ma możliwości spacerowania po wzgórzach za domem. Gdy Hłasko opowiadał Zofii Komedowej o tych wydarzeniach, przemawiało przez niego wielkie poczucie winy, które ciążyło mu do końca życia, może dlatego dodał informację o wezwaniu pogotowia.

Przez pewien czas Komeda czuł się normalnie, choć pojawiały się silne bóle głowy. W grudniu trafił do szpitala, gdzie okazało się, że ma krwiaka mózgu. Lekarze podczas operacji usunęli krwiak, ale pacjent nie odzyskał już przytomności. Zmarł 23 kwietnia 1969 roku.

W czerwcu 1969 r. Hłasko wyjechał do Europy, potem do Izraela, gdzie powstały „Drugie zabicie psa”, „Nawrócony w Jaffie”, „Wszyscy byli odwróceni”.

W książkach i artykułach o Hłasce często demonizowana jest rola, jaką w jego życiu odegrała jedyna żona, Sonja Ziemann, którą poznał na planie „Ósmego dnia tygodnia” w reżyserii Aleksandra Forda w 1958 r. Ziemann zagrała Agnieszkę, dziewczynę Piotra (Zbigniew Cybulski), a film – zatrzymany przez cenzurę – wszedł na ekrany kin po ćwierćwieczu, w 1983 r.

Tymczasem Andrzej Czyżewski podkreśla, że to Sonja finansowała ich wspólne życie, ratowała Hłaskę, kiedy przeżywał w 1963 r. załamanie nerwowe i znalazł się w klinice psychiatrycznej. To wreszcie Sonja w ostatnim roku życia pisarza ściągnęła go ze Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował m.in. jako sprzedawca w sklepie, doprowadziła do ekranizacji jego kolejnego utworu „Wszyscy byli odwróceni”. Stworzyła mu perspektywę znośnej egzystencji w Europie i zniosła spokojnie jego romans z dużo młodszą i piękną izraelską dziewczyną Esther Steinbach.

Czyżewski zauważa, że być może Sonja przeceniała zagrożenie, jakie w życiu Hłaski stanowił alkohol, nie doceniając natomiast niebezpieczeństwa uzależnienia od środków uspokajających i nasennych. W swojej walce o trzeźwość męża, w najlepszej wierze i za radą lekarzy, usiłowała pomóc Hłasce, podsuwając mu barbiturany. Wiedza o tym, że tworzą one z alkoholem śmiertelną mieszankę, nie była wówczas tak powszechna jak obecnie. To właśnie połączenie leków ze stosunkowo niewielką, jak wynika z przeprowadzonej przez Czyżewskiego analizy ostatniego dnia życia Hłaski, dawką alkoholu, stało się przyczyną śmierci pisarza.

W ostatnich dniach życia Hłasko czuł się dobrze i planował powrót do wspólnego życia z Sonją. Wiosną pisarz wyjechał na krótko do niemieckiego Wiesbaden, gdzie 14 czerwca, prawdopodobnie z powodu przedawkowania środków nasennych, zmarł. Jego prochy sprowadzono do Polski w 1975 r. Na nagrobku literat, aktor i kamieniarz Jan Himilsbach wykuł napis, który zasugerowała matka Hłaski: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.

Na podstawie: PAP/ Agata Szwedowicz