Biało-czerwona nad Górą Zamkową


Baszta Gedymina, 15 lipca 1944 r. Górne piętro (w miejscu carskiej budki telegraficznej) polscy restauratorzy pod kier. prof. S. Lorentza odtworzyli dopiero w 1938 r... Fot. LNB
Rozpoczynał się siódmy dzień zażartych bojów o Wilno. Przed południem 13 lipca 1944 r. walki pomiędzy broniącymi się uparcie Niemcami, a nacierającymi żołnierzami AK i Armii Czerwonej toczyły się w ścisłym centrum miasta. Wtedy właśnie harcerze z 13 drużyny (Wileńskiej Czarnej Trzynastki im. Zawiszy Czarnego), walczący na ulicach Wilna w osłonie dowództwa dzielnicy o kryptonimie "D", otrzymali rozkaz przebicia się na Górę Zamkową i zatknięcia polskiej flagi na szczycie baszty.

Informacja o tym epizodzie z walk o Wilno pojawiała się w literaturze wspomnieniowej wydawanej na emigracji. W PRL chyba jako pierwszy podał ją wilnianin, partyzant ZWZ-AK i historyk Roman Korab-Żebryk w pracy "Operacja Wileńska AK". Była to jednak dość krótka, lakoniczna wzmianka w monografii jego autorstwa. Tymczasem istnieje szczegółowy opis tej, uprzedzając fakty, zakończonej pełnym powodzeniem akcji żołnierzy AK – członków konspiracyjnych Szarych Szeregów. Jest to relacja pchor. Jerzego Jensza ps. "Krepdeszyn", który wraz z kpr. Arturem Rychterem ps. "Zan" osobiście zawiesił biało-czerwony sztandar na Górze Zamkowej w Wilnie. Oddajmy mu głos. 

"Rano 13 lipca dostałem rozkaz, by z częścią plutonu osłony dowództwa kompanii opanować Górę Zamkową i zawiesić na wieży polską państwową flagę. […] Do akcji zgłosił się cały ówczesny pluton (choć niekompletny). Wybrałem 6 chłopaków i poszliśmy […] ostrożnie posuwamy się w górę zbocza przez krzewy po gęsto zadrzewionej skarpie… Nagle idący w szyku ubezpieczonym, w szpicy, kolega, daje znak, że w zasięgu wzroku ma Niemców. Jeden z chłopców idących w szpicy, wycofuje się ostrożnie i melduje, że poniżej znajduje się okopany posterunek niemiecki skierowany na zachód i obejmujący zasięgiem swego ognia część placu Katedralnego i ul. Arsenalskiej. Z lewej strony nie widać nikogo, ale z tamtej strony słychać coraz to wzmagające się strzały i rozrywające się pociski artyleryjskie. […]  

Znajdowaliśmy się więc na wschód od niemieckiego posterunku i na zachód od toczących się walk i pozycji okopanego ckm. Co robić? Krótka narada i decyzja: zlikwidować posterunek, a następnie zająć się stanowiskiem ckm. […] Przedstawiłem swój plan i poleciłem zająć dogodne stanowiska w odległości około 10 metrów między sobą. Gdy to chłopcy wykonali, na dany znak, otworzyliśmy skoncentrowany ogień na niczego niespodziewających się, spokojnie spożywających śniadanie, Niemców. Zaskoczenie było pełne, a i siła ognia też nie mała. Niemcy bez strzału, w popłochu opuścili swoje stanowisko i rzucili się do ucieczki w dół po zboczu, kryjąc się po zaroślach. Teraz należało zająć się gniazdem karabinu maszynowego. […] Udało się nam niepostrzeżenie dostać na tyły gniazda i stamtąd, z odległości nie większej niż 20 metrów otworzyć zmasowany ogień. […] Wskutek naszego ataku dwóch żołnierzy hitlerowskich zostało zabitych, reszta ratowała się ucieczką w kierunku wycofującego się już oddziału niemieckiego. […]

Teraz przystąpiliśmy do wykonania zasadniczego zadania. Rozstawiłem chłopaków wokół ruin zamku dla obserwacji i ubezpieczenia od strony wschodniej dwóch i po jednym od [ulic] Arsenalskiej i Kościuszkowskiej, a sam z kapralem "Zanem" poszliśmy do wieży zamkowej. Drzwi wejściowe nie istniały, same gruzy, wysypujące się od dołu po górną futrynę. O wejściu nie było mowy. Najniższy otwór okienny znajdował się na wysokości około 4,5 do 5 metrów. Przystawiliśmy do muru zwalony pień drzewa i z trudem, czepiając się wyłomów w murze, dostaliśmy się do wnętrza wieży. Jej wnętrze przedstawiało całkowitą ruinę. Schodów praktycznie nie było. […] Ostrożnie, kontrolując każde oparcie ręki czy nogi, wolno posuwaliśmy się do góry. Wzajemnie wspierając się w najtrudniejszych miejscach, z wielkim wysiłkiem, dobrnęliśmy na górny podest. Tu wykorzystując pozostałość zwalonego dawnego masztu, zawiesiliśmy polską flagę […].

Teraz po wykonaniu zadania, po ustąpieniu silnego napięcia, zejście z wieży stało się problemem prawie niewykonalnym. Co innego wspinać się do góry, a inna sprawa złazić bez zabezpieczenia. […] Nie wiem, jak udało się nam zejść. W czasie tej przeprawy rozpoczął się bardzo silny ostrzał artyleryjski Góry Zamkowej. Widocznie Niemcy z placu Łukiskiego dostrzegli polską flagę łopocącą na wieży. Artek [Artur Rychter ps. "Zan"] wyskoczył pierwszy z okna i ukrył się pod złomem muru. Potem skakałem ja i w tym wybuchł pocisk za murem. Posypały się na mnie kawałki ściany, cegły, fragmenty desek. Straciłem świadomość. Była to na szczęście tylko kontuzja, druga moja już w tej wojnie". 

Polska flaga nie powiewała długo nad Górą Zamkową. Niebawem ściągnęli ją czerwonoarmiści. Podobnie prędko prysła radość wileńsko-nowogródzkich żołnierzy Armii Krajowej ze zdobycia ukochanego miasta. Zostali oni niebawem rozbrojeni przez bolszewików i osadzeni w obozie w Miednikach Królewskich. Inni spośród nich, którym udało się uniknąć osaczenia i rozbrojenia przez formacje Armii Czerwonej i NKWD/NKGB zmuszeni byli do ponownego zejścia do podziemia lub walki partyzanckiej. W Miednikach znalazł się także autor przytoczonej wyżej relacji Jerzy Jensz. I jakkolwiek udało mu się zbiec z obozu, to nie uniknął później aresztowania, śledztwa na Łukiszkach i Ofiarnej oraz łagru w Kalininie. Szczęśliwie ocalał.

Kapral Artur Rychter ps. "Zan" niestety nie przeżył sowieckiej zsyłki. W pamiątkowej broszurze wydanej przez harcerzy Czarnej Trzynastki w Chicago w 1963 r. odnalazłem wzruszające wspomnienie o "Zanie" i informacje o jego tragicznych losach. Autor, podpisany pseudonimem "Profesor" pisał, że Artur Rychter uniknął sowieckiego aresztowania, skacząc przez okno swojego mieszkania, do którego wkroczyli funkcjonariusze NKWD. Ukrywał się w Wilnie i zmienił nazwisko na Arciszewski. Nie był to – jak stwierdzał "Profesor" (druh i zapewne przyjaciel "Zana") – wybór szczęśliwy. "Takie samo nazwisko nosił ówczesny premier rządu polskiego w Londynie – pisał autor wspomnienia. Tamtego aresztować nie można było, ale Artek nie uniknął aresztu, gdy urządzono obławę w nowym miejscu zamieszkania. Dla wyjaśnienia zabrano go niedaleko, tylko na Kaukaz do Kutaisu. Tam umarł w obozie. Według jednych relacji na dyzenterię, według innych na gruźlicę. Któż tam szuka niuansów w głównej chorobie obozów – wycieńczeniu".

Po prawej - phm. Artur Rychter

Artur Rychter ps. "Zan" nigdy nie wrócił do rodzinnego miasta. Co gorsza, zapewne nie ma też własnego grobu. Rocznica zakończenia walk Armii Krajowej o Wilno i zatknięcia na Górze Zamkowej biało-czerwonej flagi jest doskonałym momentem, aby przywołać jego postać pamięci potomnych, a może również zapalić mu symboliczne światło.    

Michał Wołłejko