Białoruski ekspert o „wyborach” do parlamentu: przypominały operację wojskową


Na zdjęciu: Alaksandr Łukaszenka, fot. AFP/Scanpix
Alaksandr Łukaszenka ma traumę po 2020 roku i dlatego obecne tzw. wybory do parlamentu i władz lokalnych przypominały operację wojskową, w poniedziałek, 26 lutego, skomentował niezależny białoruski politolog Waler Karbalewicz. Łukaszenka potwierdził znów zamierza sięgnąć po prezydenturę.




„Reżim boi się wyborów i dlatego kampania przebiegała jak operacja wojskowa. Postawiono w stan gotowości wszystkie struktury siłowe, nie tylko MSW. Nawet dowództwo sił powietrznych mówiło, że jest gotowe +do odpierania prowokacji+” – zaznacza Waler Karbalewicz.

Niedziela, 25 lutego, była głównym dniem (poprzedzonym głosowaniem przedterminowym) połączonych wyborów parlamentarnych i do władz lokalnych. Nie uczestniczyli w nich przedstawiciele opozycji ani niezależni obserwatorzy.

W poniedziałek, 26 lutego, białoruskie siły demokratyczne, na czele których stoi Swiatłana Cichanouska, oceniły, że były to „wybory bez wyboru”.

„+Kampania wyborcza+ cechowała się nie tylko brakiem otwartej dyskusji, rywalizacji, ale i stworzeniem atmosfery totalnej kontroli i zastraszenia społeczeństwa. Przed +wyborami bez wyboru+ we wszystkich regionach kraju odbywały się zatrzymania nie tylko aktywistów, ale i zwykłych obywateli” – napisano w komunikacie wydanym przez Zjednoczony Gabinet Przejściowy białoruskiej opozycji.

„Ten cyrk nie zrobi z dyktatora demokraty” – podkreśliła Cichanouska.

„Przed 2020 rokiem wybory na Białorusi też nie były w pełni wolne i demokratyczne. Alaksandr Łukaszenka, który pierwsze swoje wybory, rzeczywiście wygrał, stworzył system, który miał utwierdzać jego rolę +ludowego prezydenta+, a kolejne wybory legitymizowały autorytarny system władzy” – mówi Karbalewicz.

„Wybory prezydenckie w 2020 r., którym towarzyszyły masowe protesty, stały się antytezą, były procesem, który pozbawił Łukaszenkę legitymacji” – dodaje politolog.

Od 2020 r. wybory wywoływały u białoruskiego reżimu obawy i strach. „Dlatego towarzyszyła im taka mobilizacja struktur siłowych, zastraszanie społeczeństwa. Z drugiej jednak strony władze chciały przez tę kampanię +odczarować+ instytucje wyborów. Pokazać, że oto wszystkie burze i turbulencje już za nami. Społeczeństwo znowu skonsolidowało się wokół lidera” – zauważa rozmówca PAP.

Jak ocenia, o ile udało się „pokazać, że reżim nie jest niczym zagrożony, to raczej wątpliwe jest mówienie, że dzięki tym +wyborom+ odzyskał legitymację w oczach obywateli”.

„Te +wybory+, pierwsze od 2020 roku, były również próbą generalną przed zaplanowanymi na przyszły rok wyborami prezydenckimi i nieprzypadkowo Łukaszenka w niedzielę, podczas głosowania w lokalu wyborczym, ogłosił, że znowu wystartuje” – mówi Karbalewicz.

Politolog podkreśla, że była to deklaracja oczekiwana, bo Łukaszenka psychologicznie nie jest gotowy do oddania władzy po 30 latach rządów. „Mówił o tym sam. W 2020 r. w wywiadzie przyznał, że nie wyobraża sobie, że nagle wstaje rano i nie jest już prezydentem. Poza tym teraz on boi się zostawić stanowisko w rękach kogoś innego, bo wie, że po tym, co zrobił, nikt nie może mu zagwarantować ochrony” – dodaje.

Co prawda, w 2020 roku na fali kryzysu powyborczego i masowych protestów, a także pod naciskiem Moskwy, Łukaszenka zapowiadał, że „odejdzie”.

„Plan był taki, że miały się odbyć przedterminowe wybory i reforma konstytucyjna, a Łukaszenka miał docelowo odejść” – przypomina Karbalewicz.

Od tamtej pory jednak wydarzyły się „dwie ważne rzeczy: reżim zdusił protesty i zdołał przywrócić kontrolę nad sytuacją polityczną w kraju, a także zaczęła się rosyjska agresja na Ukrainę”.

„Oczywiście Łukaszenki nikt o tamte plany już nie zapyta. Putin też do tematu nie wraca, bo teraz ważniejsze jest, żeby mieć na Białorusi kogoś lojalnego, przewidywalnego, gwaranta rosyjskich wpływów” – dodaje ekspert.

Na podstawie: PAP