Edukoteka na wakacje: "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze"


Okładka książki "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze", fot.national-geographic.pl
Bohaterami książki Anny Kuziemskiej "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze" są nauczyciele, sędziowie, urzędnicy, lekarze, gospodynie domowe, dziennikarze... Łączy ich pasja, którą są podróże. Ale nie z biurem podróży do czterogwiazdkowego hotelu, lecz z własnym pomysłem realizowanym samodzielnie, mniej lub bardziej ekonomicznie. Taka podróż to profesjonalny projekt, trzeba się do niego bardzo dobrze przygotować - merytorycznie, technicznie, logistycznie... Jeśli w podróż zabieramy małe dziecko lub dzieci, wyzwanie jest niepomiernie większe. Ale radość ze wspólnej przygody, wspólnego przeżywania wszystkich wrażeń wynagradza wszelkie trudy.
Książka składa się z 12 wywiadów z rodzicami, którzy odbyli z małymi dziećmi dość ekstremalne - przynajmniej z perspektywy przeciętnego turysty - podróże. Uzupełniają je rozmowy z trzema ekspertami: podróżnikiem Markiem Kamińskim, dr Agnieszką Wroczyńską z Krajowego Ośrodka Medycyny Tropikalnej oraz prof. Anną Brzezińską, specjalistką w zakresie psychologii rozwoju i psychologii edukacji. Można z powodzeniem uznać tę pozycję za przedwakacyjną lekturę obowiązkową. Oczywiście nie chodzi o to, by pójść w ślady sportretowanych rodziców. Ich pomysły z pewnością nie są dla wszystkich. Ta książka może jednak pomóc tym rodzicom, którzy zastanawiają się, czy wyjazd nad morze z rocznym dzieckiem nie jest zbyt ryzykowny. Pozwala spojrzeć na podróże z najmłodszymi z innej perspektywy i bardziej cieszyć się z rodzinnych wyjazdów. Bo podróże to szkoła życia, zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców. Rodzice uczą się postępowania ze swoim dzieckiem, cierpliwości, wypracowywania kompromisu - w znacznie większym stopniu niż w warunkach domowych. Z kolei dziecko poprzez podróże uczy się, jak sobie radzić w życiu, uczy się otwartości, tolerancji, języków. A przede wszystkim - co podkreślają zgodnie wszyscy podróżnicy - przebywa z rodzicami, a to jest dla niego cenniejsze niż wszystkie zabawki świata.


Zdjęcie z książki "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze", fot. rodzice.pl
 
Bohaterowie książki Anny Kuziemskiej swoim postępowaniem łamią zakorzenione w naszej europejskiej kulturze stereotypy. Z jednej strony panuje przekonanie, że po przyjściu na świat dziecka rodzice winni "zawiesić na kołku" własne życie i marzenia, zwłaszcza te podróżnicze. Z drugiej zaś, że zabranie kilkumiesięcznego zaledwie niemowlaka na włóczęgę po świecie graniczy z szaleństwem i jest egoizmem ze strony nieodpowiedzialnych rodziców, którzy nie chcą się wyrzec swojego dotychczasowego beztroskiego stylu życia. Autorka pyta rodziców, dlaczego zdecydowali się na podróżowanie z dziećmi, jakich trudności doświadczyli, czym różni się taka podróż z dzieckiem od tej bez niego, jakie korzyści wynosi z tego dziecko, a może coś traci... Rozmówcy Anny Kuziemskiej obalają mity na temat niebezpieczeństw czyhających rzekomo na dzieci w podróży. Przekonują, że tam, gdzie jadą, też żyją dzieci, dlaczego więc ich własne nie mogą?

Książka daje do myślenia, pobudza do działania, do realizowania planów, rozwijania swoich pasji. Uświadamia, że dziecko nie musi być przeszkodą a - wręcz przeciwnie - może być motorem do tego, by czuć bardziej, podróżować dalej, żyć pełniej.

A oto przedsmak tego, co czeka czytelników książki Anny Kuziemskiej pt. "Pępek świata. Z dzieckiem w drodze" - fragmenty rozdziału "Mały pielgrzym nad Bajkałem".

"Wasze rodzinne podróżowanie zaczęło się na dobrą sprawę jeszcze przed urodzeniem się Róży. Najpierw była niesamowita podróż poślubna dookoła świata
Jarek: której Róża jest owocem. W pierwotnym założeniu nasza wyprawa miała trwać rok. Będąc w Australii, planowaliśmy popracować przez miesiąc, aby podreperować budżet i przygotować się na Amerykę Południową. Wtedy jednak okazało się, że Jola jest w ciąży! Zastanawialiśmy się, co robić: zrezygnować z wyprawy i wracać do Polski, zostać i pracować czy jechać dalej? Doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy czasu na podjęcie decyzji, więc pojechaliśmy dookoła Australii, żeby to przemyśleć
Jola: Autostopem. (śmiech)
Jarek: Tak. Powiedzieliśmy sobie: "Dorastamy, pojawi się dziecko, to będzie nasza ostatnia podróż autostopem". Po ośmiu tysiącach przejechanych kilometrów mieliśmy rewelacyjne doświadczenia: wiadomość o ciąży otwierała przed nami serca ludzi i drzwi wielu domów, a Jola dobrze znosiła podróż. Zdecydowaliśmy, że będziemy ją kontynuować, z tym że zrezygnujemy z miejsc potencjalnie niebezpiecznych pod względem zdrowotnym - Ameryki Środkowej i Amazonii.
Jola: Założyliśmy wtedy, że jeśli poczuję się gorzej, przerwiemy podróż. Wierzyliśmy jednak, że dzięki dobremu rozplanowaniu dalszej części trasy nie wydarzy się nic złego.
(...)
Skoro Róża jeszcze przed urodzeniem zdobyła Machu Picchu, to pierwsza podróż z nią "po tej stronie brzucha" była pewnie tylko kwestią czasu?
Jola: To było jak najbardziej naturalne. Jeszcze podczas naszej wyprawy wymyślaliśmy miejsca, w które pojedziemy z dziećmi. W ogóle nie braliśmy pod uwagę tego, że zostaniemy w domu i poczekamy...
Jarek: Albo "sprzedamy" Różę dziadkom i wyruszymy sami.
Jola: Stwierdziliśmy, że jeśli zwiedzać świat, to razem, najwyżej będziemy wybierać trochę lżejsze trasy i bezpieczniejsze kraje.
Jarek: Ale wciąż spełniać nasze marzenia, odwiedzając miejsca, które zawsze chcieliśmy zobaczyć, a w które nie pojechaliśmy, bo były za blisko! (śmiech) Chcieliśmy podróżować całą rodziną, tak żeby co roku próbować czegoś nowego.
Jola: Na pomysł przejścia Camino de Santiago, czyli Szlaku św. Jakuba, wpadliśmy, będąc jeszcze w Australii. W podróży znaleźliśmy też imię dla naszej córki.
Jarek: Róża z Limy jest patronką Ameryki Południowej. Lima była ostatnim miastem odwiedzonym przez nas na kontynencie, do którego zawsze pragnęliśmy pojechać.
Dziewięciomiesięczna Róża była najmłodszym pielgrzymem na dwustupięćdziesięciokilometrowej trasie z Porto do Santiago de Compostela?
Jarek: Młodszego pielgrzyma rzeczywiście nie spotkaliśmy, choć miejscowi wspominali o pewnej holenderskiej parze zmierzającej kilka lat wcześniej do Santiago z półrocznym dzieckiem w chuście. W wielu miejscowościach, przez które przechodziliśmy, wywoływaliśmy spore zdziwienie i - choć zdecydowana większość osób dodawała nam otuchy, gratulowała odwagi i wspierała miłym słowem - nie brakło też takich, którzy pukali się w głowę na nasz widok.
(…)
Jola: Oprócz trzech grzechotek i pluszaka nie wzięliśmy ze sobą żadnych zabawek, ale szybko odkryliśmy, że dziecko doskonale bawi się przedmiotami codziennego użytku: naszymi plecakami i tym, co z nich wystaje, kijkami trekkingowymi, koszulką. Niczego jej nie brakowało - była przeszczęśliwa!
Jarek: A my po raz kolejny utwierdziliśmy się w przekonaniu, że dla dziecka ważne jest po prostu wspólne bycie z rodzicami. Szczęśliwi rodzice to szczęśliwe dzieci!
Jola: W codziennym życiu obrastamy w gadżety - otaczamy się coraz to nowszymi sprzętami, wyszukanymi zabawkami i wydaje nam się, że dzięki temu nasze dzieci będą szczęśliwsze. Tymczasem okazuje się, że dziecko wyrwane z otoczenia rzekomo niezbędnych przedmiotów doskonale sobie radzi, bo najważniejsza jest dla niego obecność rodzica i wspólne spędzanie z nim czasu.
Udało Wam się dostosować plan dnia Róży do charakteru wyprawy, czyli de facto wędrówki. A czy z dziewięciomiesięcznym dzieckiem da się również zwiedzać?
Jarek:
Z tym wiązało się kolejne odkrycie. Nasze wcześniejsze podróżowanie we dwójkę było bardzo intensywne, przypominało ciężką pracę: wstawaliśmy o siódmej rano, dokładnie wiedząc, co chcemy zobaczyć, i ruszaliśmy w miasto. W ten sposób właśnie chcieliśmy zobaczyć Lizbonę: zaznaczyliśmy na mapie kościoły, place i dzielnice. W drugim kościele Róża nagle zaczęła płakać. Popatrzyliśmy po sobie i zadaliśmy jedno pytanie: "Po co?". Przecież to nie miało sensu.
Jola: Dotarło do nas, że nie chodzi już o zobaczenie kolejnego kościoła czy pomnika, bo tak naprawdę liczy się tylko to, że jesteśmy razem i spędzamy miło czas. Nie mamy być sfrustrowani.
Jarek: My, dorośli, wykazujemy często tendencje do traktowania dziecka bezosobowo, jako czegoś bezwolnego. W podróży zrozumieliśmy, że Róża jest pełnoprawnym uczestnikiem naszej wyprawy, bo jeśli ona zastrajkuje, to wszystko legnie w gruzach. Poza tym ma gorzej, bo może wcale nie chce być tam, gdzie ją ciągniemy. (śmiech)
Przestawiliście nieco Wasz dotychczasowy system wartości?
Jarek:
Tak - na "być razem" i "nie spieszyć się". Wiedzieliśmy, że jeżeli tylko my zaczniemy pędzić i denerwować się, Róża zaraz to odczuje; dzieci bardzo silnie odczytują nasze stany emocjonalne. Obcięliśmy więc od razu nasz plan o 90% i zamiast dziesięciu punktów programu zaliczyliśmy dwa, ale mieliśmy więcej czasu, żeby się razem pobawić. Było to ważne, zwłaszcza z mojego punktu widzenia, bo Jola przebywała z Różą w domu, a ja całymi dniami pracowałem. Wspólny miesięczny wyjazd wspominam jako rewelacyjny: 24 godziny cały czas razem, bo w schroniskach spaliśmy we trójkę, przeważnie łącząc łóżka. Bardzo mocno nas to scementowało jako rodzinę".

"Pępek świata. Z dzieckiem w drodze"
Tekst: Anna Kuziemska
Wydawnictwo: G+J RBA