Restauracje międzywojennego Wilna. Ludzie, miejsca, historie (5)


Fragment ulicy Świętojerskiej z domem D. Mawroza
Liczne restauracje mieszczące się przy ulicy Mickiewicza opisane zostały w dwóch poprzednich częściach…, ale nie koniec na tym. Otóż na popularnym Jerku było jeszcze kilka innych, nie mniej popularnych lokali gastronomicznych. Wśród nich znajdowały się restauracje pierwszej kategorii, a także kluby z salami do organizacji zabaw i różnorodnych przyjęć okolicznościowych. Niektóre kluby posiadały własne kuchnie, inne wynajmowały obsługę, aby goście mieli do dyspozycji poczęstunek i bufet. Znaczną, wręcz legendarną sławą, cieszyły się restauracje „Zacisze” i „Bukiet”. O ich właścicielach – trochę informacji również w tej części.

Oficerskie Kasyno Garnizonowe

Mały plac przed budynkiem (Gedimino pr. 13/róg Vilniaus g.) mieszczącym popularną niegdyś księgarnię, przed wojną nie wyglądał jak teraz. Stał tam budynek wzniesiony w carskich czasach, w którym był sąd wojskowy. Po zakończeniu wojny w 1918 roku, przy ówczesnej ulicy Mickiewicza 13 lokowały się ważne w danym momencie instytucje. Od 1922 roku, w budynku mieścił się „Dom Oficera Polskiego”. Prawie w każdą sobotę były tam zabawy zwane „sobótkami”, które służyć miały, jak pisano „umocnieniu koleżeńskiego współżycia panów oficerów, tudzież zacieśnieniu węzłów towarzyskich Korpusu Oficerskiego z miejscowym społeczeństwem”. Był to okres, gdy kolejne jednostki wojska polskiego przybywały do Wilna, w ramach dyslokacji na stopie pokojowej. Wilno stawało się jednym z największych garnizonów w Polsce.

Oficerskie kasyno garnizonowe przy ulicy Mickiewicza 13 (fotografia z 1921 roku)

Na pierwszym piętrze znajdowała się sala balowa, w której czasem organizowane były wystawy. Na parterze było pomieszczenie, późniejszy bufet, w którym stołowali się oficerowie (i ich rodziny), którzy nie należeli do żadnej z jednostek pułkowych. Lokale kasyna zostały gruntownie wyremontowane w 1925 roku i sala dolna oficjalnie pełniła rolę restauracji. Podana była informacja, iż objęli ją znakomici fachowcy, ekipa z restauracji „Myśliwskiej”, gwarantująca wyborną kuchnię. Zaangażowana została czasowo orkiestra z Warszawy umilająca czas posiłków. Lokal nosił nazwę „Restauracja Oficerskiego Kasyna Garnizonowego”. W lokalu organizowane były bale maskowe, zabawy sylwestrowe i karnawałowe.

Po kolejnym remoncie w 1926 roku, na co dzień w restauracji grywał kwartet smyczkowy, a w soboty i niedziele debiutowały kameralne zespoły orkiestr wojskowych poszczególnych jednostek stacjonujących w mieście. Doroczny bal maskowy, który stał się imprezą cykliczną, przyciągał liczne towarzystwo złożone z wojskowych i cywilnych. Zapraszano wówczas do pomocy grono aktorów teatrów wileńskich. Sala dekorowana była kwiatami przez firmę „Ernest Weler”. 

Kolejną zabawą w karnawale 1927 roku był „Bal białej chryzantemy”. Uważano ją za reprezentacyjny bal Związku Strzeleckiego, a protektorat osobiście objął Józef Piłsudski. Dekorację sali i kotyliony zaprojektował prof. Stanisław Matusiak z Wydziału Sztuk Pięknych USB. Niestety marszałek Piłsudski nie przyjechał. Bawili się natomiast najwyżsi oficerowie, reprezentanci palestry adwokackiej, urzędnicy wojewódzcy i samorządowi, środowisko kadry uniwersyteckiej, osobistości przyjezdne ze stolicy oraz prowincji i inni. Restauracja „Kasyno” organizowała także od tego czasu dancingi zapewniając, iż nie dochodzi podczas zabaw do incydentów, jakie miały czasem miejsce w innych lokalach. Faktycznie było tak, że starano się, aby wszystko odbywało się w wysoce kulturalnej atmosferze.

Oficerskie kasyno garnizonowe przy ulicy Mickiewicza 13 (fotografia z połowy lat dwudziestych XX wieku)

Salę wraz z obsługą mogły wynajmować różne instytucje i organizacje. „Kasyno” było więc miejscem, w którym w następnych latach odbywały się m.in: „Bal Leśnika”, „Bal emigracji Akademickiej”, „Bal Rodziny Wojskowej”, „Bal Rolników”, „Bal Reduty Filmowej”, „Bal Morski”, „Reduta Prasy”, „Bal Polskiego Czerwonego Krzyża”, a dalej doroczne bale: „Związku Oficerów i Podchorążych Rezerwy”, „Ogólnoakademicki”, „Central Opiek Rodzicielskich”, „Reduta Artystów Teatrów Miejskich”. Kilka razy dekoracją sali zajmował się dekorator teatralny Wiesław Makojnik. Organizatorzy zapewniali pierwszorzędne zespoły muzyczne, w tym także jazz-band z Teatru Lutnia. Wśród protektorów były wszystkie najważniejsze osobistości ówczesnego Wilna z kolejnymi wojewodami, prezydentami miasta, rektorami USB, dowódcami 1 Dywizji Piechoty Legionów.

Remont, który przeprowadził zarząd kasyna w1933 roku, powiązany był z wykonaniem przepięknych dekoracji sali balowej na piętrze. Autorem malowideł był art. malarz Józef Horyd, a jego pracę uznano za majstersztyk. Malowidła pokryły dwa duże plafony i ściany. Kompozycje malarskie zawierały symboliczne treści połączone z bogatą fantazją. Tematem przewodnim było zdobycie niepodległości przez Polskę w 1918 roku (kompozycje w plafonach to: „Wyzwolenie” „Odrodzenie Polski”). Ściany pokryły różnorodne wzory utrzymane w jasnych, pastelowych barwach. Kasyno w 1936 roku zaangażowało J. Horyda ponownie, aby dokończył polichromie na ścianach korytarza i w holu oraz zaprojektował witraże do pięciu okien wychodzących na ulicę.

Prace Józefa Horyda w kasynie oficerskim w Wilnie. Po lewej jeden z plafonów, po prawej artysta i projekt jednego z witraży

Lokal kasyna oficerskiego uznawano za najbardziej elegancki i stylowy w Wilnie. Podlegało ono komendantowi Obozu Warownego Wilno, a zarząd stanowiła zawsze kilkuosobowa grupa wyższych oficerów. Zarząd organizował i nadzorował kuchnie i bufet, do których kontraktowano fachowe osoby cywilne. W dni powszednie restauracja kasyna obsługiwała głównie wojskowych. Osoby cywilne mogły przychodzić na obiad lub kolację pod warunkiem, że były „wprowadzone wcześniej i miały rekomendację” któregoś z oficerów, posiadających stałą kartę. Pewną rolę lokalu ogólnodostępnego przejęła otwarta w pobliżu w 1933 roku restauracja „Casino”, o której w dalszej części artykułu.

Zniszczony budynek kasyna na fotografii powojennej

Budynek kasyna palił się podczas działań wojennych w 1944 roku. Kilka lat po wojnie został zupełnie zniesiony, a na powstałym placu zbudowano nowy obiekt, o którym wspomniałem na początku.

*     *     *

Restauracja „Bachus II” i „Casino”

Duży budynek „Dom Oficera Polskiego”, który wzniesiono w latach 1929-1934, przylegał do kasyna garnizonowego. Postawiono go w miejscu zburzonego wojskowego maneżu z czasów carskich. Gmach stanowił wypełnienie zachodniej pierzei placu Orzeszkowej (adres ulica Wileńska 42/Cicha 2). Na parterze było do wydzierżawienia kilka lokali i największy z nich zajęła restauracja „Bachus” otwarta w grudniu 1932 roku. Oferta to: wyborowa kuchnia, posiłki przy dźwiękach artystycznej muzyki, dobrze zaopatrzony bufet barowy z zimnymi i gorącymi przekąskami, amerykańskie mrożone napoje wyskokowe (coctaile, flipsy i in.). Sala restauracyjna i barowa oraz zaciszne gabinety udekorowane były nowocześnie. Restaurację otworzył przedsiębiorca z Warszawy.

Dom Oficera Polskiego przy ulicy Wileńskiej w 1932 roku. Duże okna po prawej stronie na parterze z napisami „Restauracja Bachus” (foto: Jan Bułhak)

„Bachus” szumnie zorganizował otwarcie i zabawę sylwestrową 1932/1933. Zapowiadano, iż niewygórowane ceny „kryzysowe” dostosowane będą do sytuacji gospodarczej kraju. Ekipa restauracji wynajmowała swoją obsługę dla klubów, w których organizowano zabawy (np. w świetlicy Młodzieży Wszechpolskiej przy placu Orzeszkowej).
Dość niespodziewanie już w styczniu 1933 roku restauracja otrzymała nakaz zamknięcia na skutek niedopełnionych formalności urzędowych. Prawie natychmiast utworzona została jednak spółka, która w lokalu otworzyła restaurację pod nazwą „Casino”.
Lokal po „Bachusie” został przeorganizowany – jak pisano – i otwarty został na nowo pod koniec lutego. Wszystko było w nim jak wcześniej, a więc sala restauracyjna, bar i gabinety oraz muzyka. Zapowiadało sie dobrze, a jednak tym razem także coś poszło nie tak i po kilku miesiącach restauracja „Casino” zniknęła z oferty gastronomicznej Wilna.

*     *    *

Restauracje przy ulicy Wileńskiej 38

Nieco tylko dalej vis á vis kasyna garnizonowego, przy ulicy Wileńskiej 38 za domam handlowym Braci Jabłkowskich znajdował się lokal kolejnej restauracji. Przed Wielką Wojną wzniesiony był tam budynek, który pomieścił kino „Helios”. Oprócz kina w kamienicy urządzona była restauracja/kawiarnia „Parisien” (pisano czasem „De Paris”), a jej pierwszym dzierżawcą był Iwan Szuman. Lokal pod tą nazwą był czynny z dłuższymi przerwami od 1916 do 1920 roku, kiedy został zamknięty.

Ulica Wileńska. Kamienica z restauracją „Parisien” i kinem „Helios” (pocztówka z 1916 roku)


Wnętrze restauracji „Parisien” (pocztówka z 1917 roku)

Restauracja „Warszawianka”

Wiosną 1921 roku zwolnioną restaurację objęła „Spółka Warszawskich Pracowników Gastronomicznych”. Tworzyła ją liczna grupa dawnych pracowników kilku restauracji ze stolicy, stąd nazwa lokalu „Warszawianka”. Zarząd tworzyli: Franciszek Koźbiał, Henryk Lewicki, Bolesław Zieliński i Jan Kęszycki. Do „Warszawianki” prowadziły dwa wejścia: przez pierwsze - od ulicy Wileńskiej - wchodziło się do holu kina „Helios”, gdzie były także drzwi do restauracji, drugie wejście prowadziło od strony ulicy Jagiellońskiej 2a. Sala restauracyjna była duża i jednej stronie miała szeroką lożę, było też kilka komfortowych gabinetów. Kuchnia i pomieszczenia służby mieściły się w suterenie.

Oprócz dość standardowego menu w ofercie restauracji były wyroby własnego wyrobu: wędliny, ciasta i torty oraz pieczywo. Przygrywał kwintet pod dyrekcją Wacława Brzezińskiego solisty z Filharmonii Warszawskiej. Przez pierwsze miesiące grali też: pianista Józef Markiewicz i Jazz-Band „Wiedeńczyka”. Niebawem były kolejne atrakcje muzyczne. Najpierw żeńskie trio („Jazz Band, Jazz Band, wszyscy znamy! Dwudziestego zaczną Damy, Choć nie Polski, ale Dunki, Nastrajają pięknie strunki”), a później orkiestra mandolinistów i bałałajek, która grała m.in. romanse cygańskie, i następny kwartet z solistą opery moskiewskiej i inni.

Do rozszerzonego menu trafiły zakąski á la „Hawełka” (a więc wzorowane na sławnej krakowskiej restauracji), a bufet podawał coctaile alkoholowe „amerykańskie”, utworzono też dział cukierni. W 1924 roku rozpoczęły się tzw. „dancingi amatorskie”, na które wstęp był bezpłatny, a opłacana była jedynie konsumpcja. Specjalnym programem starano się zwabić klientów zabawy sylwestrowej. Z czasem pojawił się występujący na stałe kabaret. Wprowadzono również tańsze obiady „klubowe”.

Kłopoty finansowe restauracji pojawiły się najpierw nieco w tle. Okazało się, iż komornik zajął w maju 1925 roku część mebli. Lokal był nadal czynny, a kierownictwo zapraszało do brania udziału w konkursach tanecznych. Zbierały się już jednak czarne chmury. Komornik pojawił się znów dwa miesiące później, zabierając następne meble i zestaw lepszych alkoholi. W tym samym czasie Komisarz Rządu odebrał „Warszawiance” prawo urządzania występów kabaretowych podczas dancingów, a Komenda Obszaru Warownego zabroniła uczęszczania do lokalu wojskowym wszystkich rang. Kolejni wierzyciele/dostawcy zgłaszali swoje pretensje, co kończyło się następnymi zajęciami komorniczymi. Zobowiązania płatnicze rosły nadal i krok za krokiem doszło do upadłości spółki. Współwłaściciele i kelnerzy „Warszawianki” trafili ponadto do sądu. Oskarżeni byli o okradzenie i pobicie jednego z poważniejszych klientów. Był to głośny proces ze zwrotami akcji, którym żywo się w Wilnie interesowano. Czterech z oskarżonych skazanych zostało na kilkumiesięczne więzienie

Lokal gastronomiczny przy Wileńskiej 38 od połowy 1926 roku, był do wynajęcia. Chętni zgłaszać się mogli do: Jana Gałyszewa i Sergiusza Agoszkowa. Obydwaj tworzyli spółkę „Sfinks” będącą właścicielem kina „Helios”. Byli także znanymi działaczami Towarzystwa Rosyjskiego w Wilnie[1]. Potencjalny dzierżawca mógł objąć lokal restauracji wraz z kompletnym umeblowaniem, instalacją elektryczną oraz instrumentami orkiestry.

Objęciem lokalu zainteresowali się na początek działacze białoruscy. Otworzyli tam klub stowarzyszenia pod nazwą „Białoruska Chatka”, którego statut przewidywał prowadzenie działalności wyłącznie kulturalno-oświatowej. Klub był rodzajem świetlicy, ale uruchomiono tam także grę świetlno-kolorową „Lotto”. Prawie natychmiast doszło do rozłamu w łonie stowarzyszenia. Część działaczy złożyła oficjalną skargę do władz, że zarząd bez zgody członków „Białoruskiej Chatki” prowadzi nielegalnie hazard, z pomocą rosyjskiej spółki z Rygi. Skargi napływały także od świadków burd i bijatyk między grającymi.

Doszło do wypowiedzenia umowy ze stowarzyszeniem. Lokal był znów do wynajęcia, ale długo nie było chętnych. Dopiero jesienią 1929 roku, prasa została poinformowana, iż otwiera się w Wilnie nowa restauracja pod nazwą „Mazowiecka”

Restauracja „Mazowiecka”

Nowym dzierżawcą był Władysław Kieliszczyk, który dotąd prowadził małą restaurację na Antokolu[2]. Przeprowadził remont, urządził na nowo lokal i otrzymał też zgodę na wyszynk alkoholu. Drugie wejście do restauracji Jagiellońska 2a, było teraz częściej podawanym adresem.

Za serwowane potrawy odpowiadał doświadczony kuchmistrz. W. Kieliszczyk starał się dostosowywać do sytuacji kryzysowej. Wprowadził m.in. w 1932 roku tańsze (1,30 zl) obiady wyborowe składające się z trzech dań oraz kuchnię barową z przekąskami gorącymi w niskich cenach. A. Kolator zapamiętał, że u Kieliszczyka: "jadali szoferzy; kapuśniak, odpowiednia porcja wieprzowiny i wódka wyborowa oczywiście”. „Mazowiecka” zapraszała ponadto na zabawy sylwestrowe oferując nieco tańszy wstęp niż gdzie indziej.

Ulica Wileńska. Po prawej stronie kamienica z restauracją „Mazowiecka” i kinem „Helios” (pocztówka z ok. 1925 roku)

Restauracja „Mazowiecka” czynna była do wybuchu wojny. Została następnie znacjonalizowana, a w okresie okupacji niemieckiej funkcjonowała, jako jadłodajnia. Budynek przy ulicy Wileńskiej 38/Jagiellońska 2a, kilka lat po wojnie został całkowicie przebudowany. Sala kina „Helios” przekształcona została w Rosyjski Teatr Dramatyczny, a część pomieszczeń restauracji zagospodarowana do nowych potrzeb. Na początku lat dziewięćdziesiątych kompleks ponownie został przebudowany. Dzisiejszy adres budynku to Jogailos g. 4/Vilniaus g. 15-17.   

*     *    *

Restauracja Klubu Szlacheckiego

Klub Szlachecki historycznie kojarzy się z dwoma miejscami w Wilnie: letnią siedzibą u podnóża Góry Trzykrzyskiej oraz zimowa siedziba w pałacu Ogińskich przy ulicy Końskiej. Po zakończeniu wojny w 1919 i 1920 roku, klub zmienił swoją siedzibę. Od 1921 roku mieścił przy w kamienicy przy ulicy Mickiewicza 19 (dom Marii Jeleńskiej)[3]. Przenosiny wiązały się z próbą zachowania tradycji wyśmienitej kuchni, z jakiej Klub Szlachecki niegdyś słynął. Na siedzibę składały się: duża sala klubowa oraz szereg mniejszych pokoi na I piętrze

Restaurację prowadził Bolesław Kopertowicz, kuchmistrz z dużym doświadczeniem[4], któremu pomagał kucharz Piotr Minkiewicz. Skromne początkowo wyposażenie z czasem zostało doprowadzone do dobrego stanu. Lokal powszechnie nazywany był restauracją „Szlachecką”. Około 1923 roku, klub odzyskał także swoją dawną letnią siedzibę nad Wilenką. Tam też ponownie uruchomiona została druga restauracja czynna w sezonie letnim. Stoliki wystawiane były wówczas także na zewnątrz w ogrodzie klubowym. Menu nie było tak "ezgotyczne" jak przed wojną, ale i tak zadowałao większość podniebień. Mistrzowskim daniem Kopertowicza były duże befsztyki.

Należy pamiętać o niechętnym stosunku do klasy i idei „szlacheckich”, uznanych po 1918 roku za element martwy, gdyż pozbawiony wcześniejszej obrony prawnej. Instytucja „Klubu Szlacheckiego” w Wilnie (przez pewien czas Resursa Obywatelska), miała w okresie międzywojennym - podobnie jak w innych miastach - charakter wyłącznie towarzyski. Klub, jako stowarzyszenie był zarejestrowany i posiadał zatwierdzony przez władze statut.. Grono klubowiczów wileńskich było jednak dość hermetyczne, dlatego osoby postronne miały ograniczone możliwości wstąpienia do klubu, a tym samym do restauracji, gdzie obowiązywały karty. Na obiady i kolacje oprócz członków klubu przychodzili jednak także urzędnicy i wojskowi za rekomendacją członków. Zdarzały się przypadki, że osoby, które nie zostały wpuszczone skarżyły się na elitarność klubu.

Kamienica Jeleńskich przy ulicy Mickiewicza 19 (obecnie Gedimino pr. 19) na fotografii z 1934 roku

Klub Szlachecki przy ulicy Mickiewicza rozpoczął w 1925 roku, organizowanie „Wieczorów Muzyki Kameralnej”, co stało się okazją do spotkań towarzyskich. Sala wynajmowana była na rauty i przyjęcia okolicznościowe, zebrania, odczyty oraz spotkania z zaproszonymi gośćmi, w tym z ministrami rządu. Tu odbywały się m.in.:, bankiet dla uczestników Ogólnopolskiego Zjazdu Młodzieży Akademickiej (1925) i biesiada koleżeńska Zjazdu Polaków wychowanków wileńskich gimnazjów rządowych z czasów sprzed 1915 roku (jednym z organizatorów był Jan Bułhak), „Czarna Kawa” z tańcami Katolickiego Związku Polek (pod protektoratem Marii Jeleńskiej). Klub udostępniał salę na cykliczne zebrania: Towarzystwa Przyjaciół Francji, Towarzystwa Popierania Polskiej Sztuki Scenicznej, Narodowej Organizacji Kobiet, uroczyste obiady i kolacje po promocji dyplomantów i promotorów Uniwersytetu Stefana Batorego i wiele innych.

Na czele Klubu Szlacheckiego stała jedenastoosobowa rada gospodarcza, której skład podlegał wyborom każdego roku. Czołowe role odgrywali w radzie m.in. Julian Bądzkiewicz i Wacław Narwoysz. Aktywnym członkiem klubu był Ferdynand Ruszczyc, który przy okazji spotkań z różnorodnymi delegacjami zagranicznymi, zapraszał gości do restauracji klubowej. Od jesieni 1926 roku klub organizował w każdą niedzielę dancingi dla klubowiczów i ich gości.

Ścisłe zasady członkowskiego stołowania się w restauracji Klubowej spowodowały, że przy małej frekwencji, od 1926 roku lokal serwował obiady tzw. „urzędnicze” jedynie w niedziele. Pod Górą Trzykrzyską organizowane były zabawy ogrodowe z tańcami, niektóre z dochodem przeznaczanym na sieroty. B. Kopertowicz odpowiadał za urządzenie sali, przygotowywanie posiłków, prowadzenie bufetu. Podczas dancingów w sali przy ulicy Mickiewicza wokół ścian stały stoliki i krzesła, a kelnerzy obsługiwali gości. Restauracja w siedzibie letniej czynna była każdego roku od czerwca. Wydawano tam obiady codziennie dla członków i ich rodzin oraz dla osób wprowadzonych. Restauracja „Klub Szlachecki” posiadała jedną z trzech koncesji nadetatowych na wyszynk alkoholu, wydanych przez władze dla klubów o charakterze zamkniętym (koncesję posiadało w Wilnie 22 restauracje). Restauracja klubowa w siedzibie letniej cieszyła się olbrzymią popularnością organizatorów w trakcie trwania kolejnych Targów Północnych i Targów Futrzarskich. Przy większej frekwencji serwowano śniadania a la fourchette (spożywane na stojąco).

Letnia siedziba Klubu Szlacheckiego pod Górą Trzykrzyską, budynek murowany (fotografia z 1936 roku)

7 maja 1931 po krótkiej chorobie, w wieku 70 lat zmarł Bolesław Kopertowicz. Dwa dni później rzesza ludzi odprowadzała go na Rossę, na miejsce wiecznego spoczynku. Kończył się pewien okres w dziejach Klubu Szlacheckiego, gdyż zmarły był duszą i sercem ważnej części jego działalności. Był jak wspominano kontynuatorem wspaniałych tradycji doskonałej kuchni mistrza Stanisława Mroka, który prowadził ją przed wojną.

Przez kolejne kilka lat działalność Klubu Szlacheckiego zdecydowanie wygasała. Coraz mniej organizowanych było imprez, rada notowała znacznie mniejsze wpływy. Doszło do tego, że kolejny ważny okres w dziejach klubu zakończył się w 1935 roku. Głosami rady gospodarczej podjęta została wówczas decyzja o zaprzestaniu dalszego utrzymywania siedziby letniej pod Górą Trzykrzyską. Klub zrzekł się dzierżawy wieczystej i przekazał dwa domy stojące na posesji na cele turystyki szkolnej. Przekazanie nastąpiło w maju 1936 roku. W budynku murowanym powstało schronisko szkolne na 165 miejsc, oficjalnie Dom Wycieczkowy Kuratorium Okręgu Szkolnego Wileńskiego (ul. Królewska 8). Wacław Narwoysz i Julian Bądzkiewicz za zgodą rady gospodarczej przekazali wiele przedmiotów i mebli likwidowanej placówki Towarzystwu Przyjaciół Nauk, którego również byli członkami.

Dzierżawa lokalu przy Mickiewicza 19 przedłużana była nadal. Spotkania były tam jednak coraz rzadsze. Organizatorami były między innymi: Kresowy Związek Ziemian, Koło Wojewódzkie Zjednoczenia Ziemianek (przewodnicząca Jadwiga Tyszkiewiczowa) i Koło Wojewódzkie Związek Katolicki Polek (prezeska Maria Mieczysławowa Jeleńska). „Czarna Kawa” i „herbatki” pań nie wymagały prowadzenia kuchni i tak zakończyło się funkcjonowanie restauracji „Szlacheckiej”   

*     *     *

Restauracja „Ustronie”

Władysław Hajto był wileńskim przedsiębiorcą, któremu pod koniec lat dwudziestych nie powiodło się w interesach (handel), co zakończyło się zajęciem komorniczym sporej części mienia ruchomego. Na początku maja 1935 roku, wraz z żoną Stanisławą spróbował swoich sił w gastronomii. Otwarcie kawiarni/restauracji pod nazwą „Ustronie” odbyło się z wielka pompą. Lokal urządzony został przy ulicy Mickiewicza 26, w domu należącym niegdyś do gen. Dymitra Mawroza, a po 1911 roku do Rosyjskiego Towarzystwa Ubezpieczeniowego[5].

Ksiądz poświęcający lokal podkreślał, że powstaje oto nowa „placówka chrześcijańska”, której dewizą ma być „zadowolić się minimalnym zyskiem, dając w zamian smaczne i zdrowe pożywienie bywalcom”. Oferta dla klientów: „smaczne i higieniczne śniadania, obiady i kolacje. Wielki wybór pism – szachy – ogródek – niskie ceny”. Pierwsze kilka miesięcy działalności było dość skromne. Aby pozyskać liczniejsze grono klientów W. Hajto zaczął opłacać szereg anonsów w prasie. Większość z nich to wierszowane teksty zachwalające restaurację. Oto niektóre z nich:

Ci, co przyszli, ci co wyszli,
Wszyscy są radosnej myśli,
Skąd to źródło optymizmu? –
W filozofii „USTRONI’zmu”.
Każdy, kto ten próg przestąpi,
W wartość życia już nie wątpi,
W pesymizmie już nie tonie.
Dokonało to „USTRONIE”
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Żona, dzieci klaszczą w dłoni:
„Ach, pójdziemy do „Ustronia!”
Trzeba przyznać: mają rację,
Tam najlepiej zjeść kolację.

 - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Czy ci radość w sercu płonie,
Czy skręcają trzewia smutki, -
Zawsze dobrze jest w „Ustroniu”,
Coś przekąsić, wypić wódki…..

Autora rymów nie ujawniano, bowiem liczył się efekt, a ten był zadowalający. Klientów przybywało i chociaż lokal miał mieć charakter familijny, odkąd właściciel otrzymał koncesję na wyszynk mocnych alkoholi, wieczorami było tam jak w każdej innej restauracji. Generalnie kojarzyć się jednak miało „Ustronie”, jako zaciszny kącik z pierwszorzędną kuchnią, doskonałą obsługą, przyjemną muzyką.

Na ile w tym pomogła intensywna reklama, trudno powiedzieć, w każdym razie właściciele ogłosili we wrześniu 1936 roku, że ze względu, iż nie może już pomieścić gości, przenosi się do nowego lokalu. Sama przeprowadzka nie była skomplikowana, gdyż „Ustronie” mieścić się miało odtąd w dużej, sąsiedniej kamienicy przy Mickiewicza 24. Nowy lokal był przestronniejszy i urządzony z większym komfortem. Tak oto mała restauracyjka, która „dziwnym zrządzeniem losu od chwili swego powstania cieszyła się niesłabnącym powodzeniem publiczności”, stać się miała dużą restauracją.

Domy przy ulicy Mickiewicza 24 i 26, w których mieściła się restauracja
„Ustronie”

 Wynajmowany lokal należało przystosować i związane to było z solidnym remontem. Głowna sala mieściła na parterze, a obszerna, wykafelkowana kuchnia w piwnicy. Rury palenisk idące w górę stanowiły rodzaj centralnego ogrzewania całej restauracji. Zainstalowano basen do trzymania żywych ryb, aby ciągle robić z nich świeże potrawy. Przy pomieszczeniach dla służby była łazienka z natryskiem i szatnia. Zrobione zostało też niewielkie okienko, przez które klienci mogli zajrzeć, jak pracują kucharze. Do dwóch większych sal konsumpcyjnych przylegały trzy małe gabinety. Pomieszczenia były podświetlone dyskretnym światłem żarówek za szkłem matowym.

Hajto z dumą wskazywał także na rozległy ogródek w dziedzińcu, gdzie latem, w cieniu drzew ustawiane miały być dodatkowe stoliki. Uroczy zakątek - prawdziwe ustronie. Podczas prac wykończeniowych wileńscy rzemieślnicy mogli popisać się swoim kunsztem, a prawie każdy detal, łącznie z niklowanymi klamkami i wieszakami wyszedł w warsztatów miejscowych. Dekorowaniem wnętrz zajęły się absolwentki Wydziału Sztuki USB: Halina Ptaszyńska i Hanna Milewska.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Już nie będziesz wściekły mruk,
gdy w „Ustronia” wstąpisz próg.
Prawda, nie nabędziesz cnót,
popijając jakby z nut,
lecz, że spędzisz dobre chwile,
że czas ci upłynie mile,
że przekąsek znajdziesz w bród,
bufet – obfitości róg,
świat się wyda barwną tęczą –
za to ręczę.

Restauracja dzięki zmianie miejsca zrobiła – jak pisano – krok do europeizacji. W nowym lokalu zatrudnienie miało łącznie około dwudziestu pracowników. Remont zakończył się w połowie grudnia i uroczyście poświęcono placówkę. Jeszcze przed nowym rokiem, chętni na zabawę sylwestrową, mogli więc z listy lokali wybrać już także „Ustronie”. Restauracja Władysława Hajto stopniowo dołączyła do najbardziej popularnych wileńskich zakładów gastronomicznych, stąd na jej nazwę spotyka się we wspomnieniach wilniuków. Menu składało się w kilkunastu potraw obiadowo-kolacyjnych. Specjalnością był bryzol wieprzowy, sznycel oraz sandacz. Lokal wybrany został w 1937 roku, przez organizatorów kolejnego zjazdu absolwentów gimnazjów rządowych sprzed 1915 roku.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Dorożkarzu ! zatnij konia,
Bo mi pilno do „Ustronia”.
Że się spieszę, mam w tym rację
Gdyż tam smaczną zjem kolację.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Wśród angażowanych przez właściciela artystów, były różne zespoły muzyczne, a w karnawale występowali soliści z teatru „Lutnia”: Barbara Halmirska i Antoni Iżykowski.

Występowały także popularna „Ciotka Albinowa” (Kazimiera Aleksandrowicz), królowa rewii Wacława Morawska i ulubieniec publiczności Mario Malwano, Zofia Milewska i in.. Wiosną 1938 roku, muzyczną transmisję radiową rozgłośnia wileńska przeprowadziła właśnie z restauracji „Ustronie”, a melodie grał zespół pod dyrekcją Stanisława Balsztejna.

Lepsi i gorsi klienci przychodzili do restauracji nieświadomi zapewne problemów właścicieli. Nadmierny rozmach i niegospodarność doprowadziły zapewne do kłopotów finansowych. W. Hajto podejmował próby ratowania się z opresji. Wykorzystał na przykład fakt, że jeden z jego stałych klientów Władysław Pastuszko, emerytowany urzędnik skarbowy zakochał się w kelnerce obsługującej w „Ustroniu”. Hajto dowiedział się, iż emeryt pędzący rozrzutne życie i będący wciąż pod wpływem alkoholu, był w posiadaniu większej gotówki. Słowo do słowo namówił go do przystąpienia do spółki i pożyczenie kilku tysięcy złotych. Według pogłosek Pastuszko był chory na zaawansowaną gruźlicę. Miał też poślubić ową kelnerkę w kościele kalwińskim, mimo, że gdzieś w Poznańskim miał nadal pierwszą żonę i dziecko. Kelnerka porzuciła będącego już w śmiertelnym stanie partnera „ogołociwszy” go przedtem ze wszystkiego i wyjechała z Wilna. Pastuszko niebawem zmarł.

Pieniądze włożone w spółkę „Ustronie” nie poprawiły sytuacji firmy. Dług narastał, aż na podstawie postępowania egzekucyjnego władz skarbowych, w grudniu 1938 roku komornik zaczął zajmować wyposażenie restauracji. Na licytacjach zjawiali się zaciekawieni sprawą ludzie z branży gastronomicznej.  

Po wybuchu wojny miejsce pierwszego lokalu „Ustronia” zostało zagospodarowane. Od 1940 roku działała tam restauracja „Centralna” (Gedimino g. 26). Po wojnie kamienica pod numerem 24 została przebudowana. Dom nr 26 został zburzony, a w jego miejscu w latach sześćdziesiątych wzniesiono nowoczesny obiekt (adres Gedimino pr. 28/Stulginskio g. 2).

*     *     *

Restauracje „Zacisze” i „Bukiet”

Restauracja „Zacisze” występuje we wspomnieniach wilniuków bardzo często. Nazwa tego lokalu a także postać właściciela owiana jest swoistą legendą. Firmę założył Maciej Kiełmuć w 1921 roku. Restauracja otwarta została w domu przy Mickiewicza 25.

Posesja przy Świętojerskiej na rogu z ulicą Chersońską[6] podzielona była na początku XX wieku na dwie części. Duży dom (Świętojerska 23) należał do Adolfa Gimbutta, a drewniana willa na rogu (Świętojerska 25/1) do Anatanasa Wilejszysa, pełniącego wówczas funkcję miejskiego lekarz sanitarnego. Jeszcze pod koniec XIX wieku A. Gimbutt prowadził firmę przewozową i pracownię rymarską. W podwórku były stajnie, wozownie i warsztat pod szyldem „Ekipażnoje i szornoje zawiedenje”. Pod koniec 1913 roku, Anna Gimbuttowa, na którą zapisana była nieruchomość kupiła od Wilejszysa także sąsiedni dom. Część mieszkalną na piętrze zajmowały małe apartamenty, a także „Pokoje Umeblowane”, niewielki interes prowadzony krótko przez właścicielkę. Maciej Kiełmuć wynajął od niej parter, aby otworzyć firmę gastronomiczną.

„Zacisze” rozwijało się stopniowo zyskując znaczne uznanie klientów, zwłaszcza ze względu na wyśmienitą kuchnię. Odpowiedzialni za to byli wspólnie Maciej i Józef Kiełmuciowie. Maciej zajął jedno w mieszkań na piętrze, aby cały czas doglądać interesu. Aby jeszcze bardziej rozwinąć firmę, w 1924 roku pod szyldem >>Restauracja „Zacisze” Maciej Kiełmuć i S-ka<<, zarejestrowana została siedmioosobowa spółka. Oprócz Kielmuciów udziałowcami zostali: Piotr Kowszuk, Piotr Szymkiewicz, Jan Żelazowski, Kajetan Jacewicz i Bronisław Jegliński. Szefem kelnerów w lokalu był K. Jacewicz, znakomity fachowiec.

Większy kapitał zakładowy pozwolił na przeprowadzenie remontu lokalu oraz urządzenie ogródka letniego. Dom przy Mickiewicza 25, był cofnięty od linii ulicy, a posesja otoczona ogrodzeniem, tworząc rodzaj wyspy oderwanej od zabudowy. Vis a vis przy ulicy Dąbrowskiego 2 była duża posesja należąca do kościoła Św. Rafała. Był tam park z kilkoma pawilonami (w jednym była kawiarnia/cukiernia „Leonarda”). Posesja ta została zabudowana w 1938 roku, gdy wzniesiono gmach Ubezpieczalni Społecznej.

Reklama „Zacisza” z 1924 roku

Posiadając koncesję na wyszynk alkoholu i zatrudniając liczny personel restauracja zaliczona była do I kategorii. Reklamowała się: wyborną kuchnią, dobrze zaopatrzoną piwnicą w trunki zagraniczne i krajowe oraz zacisznymi gabinetami. Maciej Kiełmuć od początku wyrobił sobie renomę i autorytet, stąd dość często mówiono, iż udawano się do „Macieja”, zamiast do „Zacisza”.

Pewnego wieczoru w kwietniu 1925 roku, w jednym z gabinetów, samobójstwo popełnił kapral zawodowy Jerzy Buczkowski (23 pułk Ułanów), strzelając wcześniej trzykrotnie do swojej niedawno poślubionej żony, która jednak przeżyła. „Zacisze” tym samym wpisało się do tragicznej listy miejsc „restauracyjnych samobójstw”. Życie toczyło się jednak nadal i lokal po kilku dniach wznowił przyjmowanie gości.

Uznaniem cieszyły się zabawy sylwestrowe, podczas których do tańca przygrywał świetny zespół muzyczny. Różnorodność serwowanych dań i przekąsek przyciągała chętnych do spędzenia tej nocy u „Macieja”. Przychodzących witał portier Stefan Kondratowicz, którego ceniono za ogładę. Wiosną 1927 roku, do „Zacisza” zakontraktowany został kwartet z Małopolski pod kierownictwem Stanisława Wołdarskiego. Znane arie operowe i operetkowe, przeplatały się z muzyką jazzową z coraz modniejszym saksofonem. Szef lokalu jak pisano szedł z prądem czasu. Koncertowaniem w czasie obiadów i kolacji, lokal nie różnił się od innych. Zasadą „Zacisza” było jednak, iż muzyka wykonywana była kameralnie, nie utrudniając prowadzenia rozmów. Klientów przybywało i stoliki w porze kolacji trzeba było zamawiać z wyprzedzeniem.

Józef Kiełmuć był mistrzem dań mięsnych. Alfred Kolator wspominał podawane tam befsztyki z cebulą, rumsztyki ze skrobanym chrzanem, albo boeuf a la Stroganoff. Na wpół deserowo będąc w towarzystwie kobiet, można było dla nich zamówić melbę z płonącą wisienką lub mazagran z lekką nutą alkoholu. Specjalnością numer jeden w dziale napojów wyskokowych była jednak „Maciejówka”, likier ziołowy bursztynowej barwy, którego recepturę opracował Maciej Kiełmuć i była jego tajemnicą[7]. Wiadomo tylko było, że jak informował sam twórca, iż była mieszanką 27 przypraw ziołowych i korzennych. Bez obowiązkowej butelki „Maciejówki”, wieczór spędzony w ”Zaciszu” praktycznie się nie liczył. Sławny ów likier trafił do licznych wspomnień i wzmianek. To fragment tekstu z 1927 roku:

„Dobry ten pan Maciej, widząc, że w sezonie ogórkowym aktorzy zaczynają chudnąć i więdnąć postanowił utrzymać ducha na dawnym poziomie za pomocą własnego wyrobu maciejówki na korzeniach. I tu właśnie stwierdza się, że maciejówka pana Macieja krzepi upadłego ducha, bowiem po korzennym smaku, anemiczne i apatyczne aktory nabierają werwy, która ich prowadzi na wyżyny sztuki, albo do III komisariatu. Nawet taki Obst, chociaż chodzi w rogatywce to ducha (?) krzepi Maciejówką. Podobno !”.

Oczkiem w głowie Macieja był restauracyjny ogródek, w którym rosły rozłożyste jabłonie i grusze. Przed sezonem wkładano sporo pracy i środków, aby doprowadzić owe zielone zacisze do zachęcającego stanu. Drzewa, krzewy i kwiaty poddane były pielęgnacji przez najlepsze firmy ogrodnicze w Wilnie. Józef Kiełmuć szykował tymczasem na każdy rok jakąś nową potrawę, która trafiała do menu lokalu. Jednak najważniejszym atrybutem „Zacisza” była panująca tam atmosfera. Właściciele starali się, aby ich restauracja była prawdziwym zaciszem, gdzie goście czuć się mieli nie jak w przeciętnej restauracji, lecz jak w domu. Maciej mężczyzna potężnej postury, z sumiastym wąsem i siwą głową, w obejściu jowialny, budził sympatię i szacunek jednocześnie. Jak zapisał Tadeusz Lopalewski: „mógłby służyć Andriollemu za model do typów z Pana Tadeusza”. Wielu spraw porządkowych dopilnowywała Maria Kiełmuciowa ogarniając je kobiecym okiem.

Po śmierci Adolfa Gimbutta w 1932 roku, M. Kiełmuć wykupił dom w którym działała restauracja. Od pewnego czasu lokal powiększony był o salę górną, przerobioną z jednego z wynajętych apartamentów. De facto biuro restauracji i górna sala były siedzibą Stowarzyszenia Właścicieli Zakładów Restauracyjnych. M. Kiełmuć wchodził przez cały czas do ścisłego zarządu, pełniąc kilka razy funkcję prezesa. Wraz z Edmundem Kowalskim, byli niekwestionowanymi liderami wileńskich restauratorów. We wrześniu 1933 roku, w „Zaciszu” odbywały się obrady ogólnopolskiego Zjazdu Centrali Zrzeszenia Właścicieli Restauracji i Hoteli. Wilnianie gościli delegatów z siedmiu największych miast Polski. Uczestniczyli oni m.in. w uroczystości poświęcenia sztandaru wileńskiego stowarzyszenia.

Sala wynajmowana była często przez różne organizacje, instytucje, bardziej liczne towarzystwo. W 1928 roku, tu odbywał się zjazd absolwentów gimnazjów rządowych. Komitet organizacyjny tworzyli: Jan Bułhak, Marian Ciemnołoński, Władysław Mackiewicz i Adolf Narkiewicz. Tę samą grupę zjazdową gościło „Zacisze” jeszcze kilka razy.

Dancingi, bale sylwestrowe i zabawy okolicznościowe odbywały się jednocześnie w dwóch salach. Sylwestrowa kolacja składała się z czterech doskonałych dań. Kosztowała 4 złote, co było obowiązkowym posiłkiem, rodzajem biletu wstępu. Gościom grały wówczas dwie orkiestry. Zespół jazz-bandowy miał zapewniony dłuższy kontrakt i kojarzona już była z lokalem na stałe. Ekipa kucharsko-kelnerska z „Zacisza” obsługiwała także zabawy urządzane w innych miejscach, np. w pięknej sali byłego klubu kolejowego przy ulicy Dąbrowskiego 5. Od maja 1932 roku, działał w restauracji tzw. „bar angielski”, urządzony na wzór lokali warszawskich. Bez opłacania kolacji można było nieco taniej napić się wybranego trunku i zakąsić. „Zacisze” oferowało przy niższej, porannej frekwencji śniadania wiedeńskie za 1 zł (dwa jajka, dwie porcje masła i dwie kajzerki oraz szklanka białej kawy). Po niższej cenie zjeść można też było popołudniowy posiłek w ramach „Five O’Clocku”. A poniżej jeden z wielu płatnych tekstów reklamujących lokal Kiełmuciów z lat trzydziestych.

W Rzymie Papieża – w Nowogródku – Zamek i Kopiec Mickiewicza, musi każdy widzieć – i wiedzieć, że obok mieści się – POLSKA PIERWSZORZĘDNA RESTAURACJA „ZACISZE”

W ciągu lat dokonały się pewne zmiany w spółce. Jan Żelazowski w 1931 roku zbył udziały i objął z innym wspólnikiem restaurację „Staro Wileńską” przy ulicy Wielkiej. W połowie 1933 roku, zarząd spółki restauracji „Zacisze” zdecydował się utworzyć filię restauracji. Otwarta został w kamienicy Węcławowiczów przy ulicy Mickiewicza 7 (obecnie Gedimino g. 5). Lokal otrzymał nazwę „Bukiet”, a jej zarządzającym został Kajetan Jacewicz. Kierownikiem personelu był Władysław Mażylewicz. Na otwarciu w sierpniu były tłumy. Przy dźwiękach dobrej muzyki z zaciekawieniem oglądano dość komfortowe wnętrza nowej restauracji.

Wileńskie sfery handlowo-usługowe otwarcie nowego lokalu z nadzieją uznali za oznakę powoli kończącego się kryzysu i rychłą poprawę koniunktury. Niestety nie dotyczyło to wszystkich branż. Niewątpliwą zaletą lokalizacji filii było jej bliskie sąsiedztwo z teatrem „Lutnia”. Niebawem w prasie pojawiło się hasło reklamowe, iż: „Po teatrze spotykają się wszyscy w nowootwartej restauracji „Bukiet”.

Kilka miesięcy później zachęcano do przyjścia takim tekstem:

B U K I E T
Czy wiesz, pytał Michał zacnego Tomasza,
Gdzie obecnie zbiera się kompania nasza? —
Tam, gdzie za witryną kwiaty niczem drzewa.
Gdzie się dobrze pije, jeszcze lepiej śpiewa.
Bufet w zakąski przeróżne obfity,
Bigos myśliwski wyśmienity.
Wódka dwudziestu siedmiu korzeni „Firmowa”
Wytrawna i zdrowa.
Orkiestra gra wesoła,
Twarze śmiejące dokoła. —
Tak, tak, zawsze nas znajdziecie
W wytwornym „Bukiecie”
= = = = = = = = = = = = = = = = = = = = =

Pani Stasiowa dzwoni do restauracji „Bukiet”:
- Hallo…. Czy jest tam mój mąż?
- Nie ma go, proszę pani – odpowiada starszy kelner.
- Skąd pan wie, że go nie ma, skoro pan nie wie, kto dzwoni?
- U nas proszę pani nigdy nie ma mężów, do których dzwonią żony.
= = = = = = = = = = = = = = = = = = = = =

Nie trzeba było jednak dużej reklamy, bowiem „Bukiet”, jako filia „Zacisza” natychmiast stał się jedną z popularniejszych restauracji. Chętnie bywali tu artyści z "Lutni", muzycy i jeszcze pewna część artystycznego Wilna.
Trudno z perspektywy lat ocenić, na jakich zasadach Maciej Kiełmuć prowadził księgowość swoich restauracji. Kiedy w 1935 roku, jeden z dziennikarzy „Słowa” napisał tekst pt. „Ci, którzy nie płacą. O nieopłaconych rachunkach w restauracjach”. Poruszył w nim temat narastających długów klientów lokali gastronomicznych, zaciągając w tej sprawie informacje u źródeł. Według zebranych danych, „Bukiet” w ciągu pierwszego roku działalności miał ponad pięć tysięcy złotych w nieopłaconych rachunkach, a „Zacisze” po ponad dziesięciu latach miał takich kwitów na kwotę około trzydziestu tysięcy. M. Kiełmuć udzielając informacji zaznaczył, że swego czasu i tak „skasował” zadłużenie powstałe jeszcze w czasach, gdy walutą były marki polskie. Restauratorzy dość niechętnie korzystali z dobrodziejstw ustawy sądowej, gdyż jak tłumaczyli mogliby zniechęcić dużą rzeszę klientów. Kiełmuć wyjaśniał ponadto, dlaczego rzadko wzywał policję do spisania protokołu, gdy okazywało się, że klient nie ma, czym zapłacić na konsumpcję. Chodziło przede wszystkim o to, aby nie wywoływać interwencją „pieniącej atmosfery” – podobnie postępowali inni właściciele pierwszorzędnych restauracji. Dziennikarz zaznaczał na koniec, że gros zaległości nie powstawało z rachunków za zjedzone posiłki, lecz za spożycie przez klientelę trunków wyskokowych, win, likierów i koniaków.    

Jesienią 1935 roku rozpoczęła się w wileńskich restauracjach akcja pod nazwą „Propaganda spożycia karpia”. M. Kiełmuć z porozumieniu z Wileńskim Zrzeszeniem Gospodarstw Stawowych był z inicjatorów. „Zacisze” i „Bukiet” oraz kilka innych restauracji oferowały szereg dań z karpia w porze śniadaniowej, obiadowej i kolacyjnej po cenach „propagandowych”. „Zacisze” ponadto zaoferowało sprzedaż wyborowego gatunku karpia wędzonego, jako obstalunek pozarestauracyjny, czyli „na wynos”.

Maciej Kiełmuć w 1934 roku, zgłosił swoja kandydaturę w wyborach do Rady Miasta Wilna. Zdobywając odpowiednią liczbę głosów pierwszy raz został zastępcą radnego, ale niebawem zwolniło się miejsce i wszedł oficjalne do rady. Ponownie, na drugą kadencję wybrany został w 1938 roku. Smutną wiadomość przekazano w 1935 roku. 14 marca w wieku 73 lat, zmarł Józef Kiełmuć, chorujący od dłuższego czasu. W ostatniej drodze na cmentarz Piotra i Pawła na Antokolu odprowadzało go bardzo dużo ludzi. Pod okiem głównego kucharza „Zacisza” wyszkolił się szereg adeptów sztuki kulinarnej. Zmarły był ponadto cenionym i lubianym starszym Cechu Kuchmistrzów.

Przy ulicy Mickiewicza 25 w ogródku „Zacisza” w 1935 roku trwały prace budowlane. Powstawała duża przybudówka, jako kryta dachem i w znacznym stopniu przeszklona weranda, wzniesiona według projektu inż. architekta Mojżesza Cholema. Nowe udogodnienie nakierowane na wygodę i przyjemność klientów zostało przyjęte z uznaniem. Przybudówka, która przybliżyła lokal do linii ulicy zapewniała w letnie dni nieco chłodu.

Ulica Mickiewicza w dniu pochodu kaziukowego w 1937 roku. Pomiędzy transparentem i domem nr 23 widoczny fragment werandy z napisem „Zacisze” (fotografia Henryka Poddębskiego)

 „Ryby, rybki, rybeczki…..” – niesamowity popis sztuki kulinarnej Macieja Kiełmucia miał miejsce w lutym 1936 roku. Pokaz przyrządzania ryb urządziła w swojej sali Wileńska Izba Przemysłowo-Handlowa w porozumieniu z producentami ryb. Na sali zgromadziło się liczne grono pań („na sali tłok jak sardynek w pudełku”) i kilku restauratorów, aby zobaczyć mistrza w akcji. Sporo grono tłoczyło się jeszcze w holu i korytarzu. Prelegenci przekonywali najpierw o potrzebie zwiększenia spożycia darów wileńskich jezior i rzek. No a już później mistrz Kiełmuć osobiście omawiał i częściowo demonstrował przygotowanie ponad siedemdziesięciu potraw z ryb. Jeden z uczestników podał nieco szczegółów tego wydarzenia.

Na słono, gorzko i słodko, gotowane, pieczone, z rusztu oraz szereg sałatek i majonezów rybnych. Uznanie budziło przygotowanie smakołyków z „samej najtańszej rybeczki po 60 groszy za kilo” – przykładem był np. majonez z płotki. Panie zrywały się z krzeseł, aby zobaczyć „bezbolesne” zabijanie karpia, w którego następnie przyrządził na maszynce elektrycznej „karpia po nelsońsku” i „tuszonego w jarzynach z grzybami”. Jeden z obserwatorów mówił, że jak „lube zapachy zaczęły się rozchodzić po sali, miał ochotę rzucić się na jakąś rybę”. Wykład szedł dalej. Specjalne tarki do okoni, „golenie” szczupaka, karpia i sandacza. Wędzenie ryby w zwykłym piecu, sposoby smażenia, aby ryba dobrze i apetycznie wyglądała, jak gotować, aby się nie rozleciała. Każda czynność nagradzana była oklaskami.

Popularny Maciej objaśniał wszystko cierpliwie, po wileńsku. Zupy, majonezy z drobnej i większej ryby takie, które mogły gospodynie przygotować w domu i takie, które zrobi zawodowy kuchmistrz w restauracji. Większą część potraw, jakie potrafił zrobić jedynie omówił. Rybne gałeczki korzenne, faszerowa po żydowsku z szafranem, sielawa i stynka smażona, pieróg zawijany, rybie nadzienie do naleśnika, do ciasta drożdżowego i do półfrancuskiego to tylko kilka z nich. Uprzejmie demonstrował jak zrobić dobrze ciasto francuskie (proporcje) – mieszać, składać, wałkować, chłodzić, czekać i znów składać, wałkować itd. Wersja dla cierpliwych, bo według Macieja dobre ciasto powinno składać się z 18 warstw. Wokół sali stały stoły z potrawami do degustacji przyrządzone wcześniej w kuchni „Zacisza”. „Wiwat ryby!” – chciało się wznieść okrzyk na wychodnym. 

=     =     =    =    =    =    =    =     =     =     =    =    =    =    =    =

Przez dłuższy czas w lokalach Macieja Kiełmucia obowiązywały „kryzysowe” ceny, aby nie stracić klientów. Po czterech latach, w 1937 roku, „Bukiet’ przeniósł się w nowe miejsce, do opróżnionego lokalu po zbankrutowanej restauracji „Astoria”[8] przy ulicy Mickiewicza 9. Było tam przestronniej i lepsze zaplecze, a przecież także po sąsiedzku, co miało znaczenie dla stałych, przyzwyczajonych już bywalców. Nowy lokal został gruntownie wyremontowany. Projekt urządzenia wykonał Wiesław Makojnik. Duże sale miały ściany pomalowane miękkimi barwami, z lekkim i dyskretnym oświetleniem, bufet i kuchnia unowocześnione. M. Kiełmuć zapraszał w nowe progi ze znaną sobie gościnnością.

Późną jesienią 1936 roku powtórzony został dzień „Propagandy spożycia karpia”. Tym razem wzięło w nim udział trzykrotnie więcej restauracji, bo do „Zacisza” i „Bukietu” dołączyły: „St. Georges”, Bristol”, „Ustronie”, „Savoy” i „Bar Angielski”. Dużą ilość gości gromadziły w 1937 roku, w „Zaciszu” występy zespołu sławnych, Lwowskich Rewelersów „Eugena”, którzy wykonywali piosenki lwowskie, ludowe i nastrojowe. Program artystyczny „U Macieja” był z roku na rok ciekawszy, doszły konkursy taneczne i zabawy z niespodziankami. Humorysta i konferansjer Staruszkiewicz zakontraktowany został wtedy na dłużej. Oprócz tego program kabaretowy, duet taneczny, zespoły o uznanej marce, sławny harmonijkarz Henio Domański i wspaniała kuchnia. A to sielawa, to znów kołduny, czarna kawa na koniec posiadówki – ten i ów napisać chciał dobre słowa. „Zacisze” i „Bukiet” stanowiły markę samą w sobie i trudno się dziwić, że powstawały takie oto teksty:

Dmie wichura, śnieg, zawieja….
Chodźmy bracie do Macieja….
Przy stoliku gdzieś w kąciku,
Śnieg nie pada, deszcz nie leje…
Karafeczka „Maciejówki”,
Na zakąskę: śledź, parówki,
Potem jedno z karty danie –
Ot i skromne masz śniadanie!...
Gdzież jest lepiej, niż w „Bukiecie”?
Proszę, wskażcie, jeśli wiecie.

Jak to w życiu, w lokalach Kiełmuciów ogniskowały się niczym w soczewce różne wydarzenia. Przedsiębiorstwo było duże, zatrudniające łącznie 60 osób. Zdarzały się wypadki. Pewnego dnia jeden z kelnerów popełnił samobójstwo (powód? - zawód miłosny), innym razem okazało się, że jeden z kucharzy przez dłuższy czas okradał spiżarnię restauracyjną. Innym natomiast razem, w zupełnie innej sytuacji odnotowany został fakt, iż Maciej Kiełmuć opłacił wydanie tekstów młodego żagarysty Anatola Mikułki.

Willa i kryta weranda dawnej restauracji „Zacisze” na fotografii z 1952 roku.

Pod koniec 1938 roku pojawił się poważny problem dla przyszłości lokalu przy Mickiewicza 25. Zarząd Miasta postanowił uregulować i poszerzyć ulicę Dąbrowskiego. Według planów wychodziło, że zniesione miały być domy stojące dotąd w linii przyszłej drogi. Część budynku, w którym mieściło się „Zacisze” również było na liście wyburzenia. M. Kiełmuć, będąc radnym uczestniczył w obradach dotyczących tej inwestycji. Chociaż apelował o zmianę decyzji, sprawa była już przesądzona. Budynek „Zacisza” miał być wywłaszczony. Zanim jednak przystąpiono do wykonania inwestycji wybuchła wojna.

Reklama prasowa z 1940 roku

Restauracje „Zacisze” i „Bukiet” czynne były jeszcze do czerwca 1940 roku, do czasu, gdy objęte zostały nacjonalizacją.  Pod koniec lat pięćdziesiątych, dom w którym było "Zacisze" zniesiono, a na jego miejscu wzniesiony został budynek rządowy w stylu socrealizmu (obecny adres: Gedimino pr. 25/Jakšto g. 1).

 *     *     *

 cdn



[1] Kierownicze funkcje Gałyszewa i Agoszkowa w Towarzystwie Rosyjskim, były jednym z powodów zakazu przychodzenia wojskowych do restauracji, wydanego przez KOW. Towarzystwo Rosyjskie w Wilnie, według rozpoznania policji składało się przeważnie: >>z rozbitków biurokracji rosyjskiej, ze sfer urzędniczych i wojskowych, o przekonaniu „istinno ruskich”, z pewnym może, jak zwykle wyjątkiem<<. Ocena służb wskazywała na charakter agenturalny tej grupy ludzi.
[2] W. Kieliszczyk był ponadto dzierżawcą bufetu II klasy na dworcu kolejowym oraz członkiem zarządu i skarbnikiem Stowarzyszenia Właścicieli Restauracji.
[3] Maria Jeleńska żona Mieczysława była aktywną działaczką katolicką, społeczną i kulturalno-oświatową jeszcze w czasach carskich, a później w okresie międzywojennym. Oprócz wielu apartamentów, w jej kamienicy przy Mickiewicza 19 mieściło się w okresie międzywojennym wiele instytucji. Była tam m.in. okresowo siedziba Izby Lekarskiej Wileńsko-Nowogródzkiej i Centrala Spółdzielni Rolniczo-Handlowych.
[4] B. Kopertowicz był aktywnym członkiem Stowarzyszenia Restauratorów Woj. Wileńskiego i Cechu Kuchmistrzów. Mieszkał w tej samej kamienicy, w której był Klub Szlachecki przy Mickiewicza 19.
[5] Domy Dymitra Mawroza (Świętojerska 24 i 26) zbudowane zostały w latach 1887-89 oraz w 1892 roku. Projektował je architekt Wincenty Gorski, nadając fasadom formy stylu angielskiego neogotyku.
[6] Ulica Chersońska, przez krótki czas nazywana była Wronią, a w okresie międzywojennym Dąbrowskiego. Obecnie jest to A. Jakšto g.
[7] Na marginesie warto wspomnieć, że przez cały okres międzywojenny, w składzie aptecznym „Władysław Trubiłło” przy ulicy Ludwisarskiej 12, można było kupić gęsty ekstrakt ziołowy opracowany przez właściciela. Służył do zaprawienia zwykłej, nawet najgorszej wódki, aby zamienić ją w zupełnie dobry likier.
[8] Jeszcze wcześniej była tam restauracja ”Myśliwska”, a później „Ziemiańska”.