Z Ziemią Wileńską nigdy się nie rozstali


Z wizytą u ks. prałata Józefa Obrembskiego w Mejszagole, fot. tygodnik.lt
"Tygodnik Wileńszczyzny", 27.01-02.02.2011, nr 541
Do niedawna co roku przyjeżdżali do kochanego Wilna. Chodzili jego pięknymi uliczkami, jeździli do stron rodzinnych, gdzie na cmentarzach spoczywają ich dziadkowie i ojciec. Porządkowali groby, stawiali pomniki… Ostatnio ks. prof. Antoni Jerzy Czyżewski oraz jego starsza siostra Wanda byli tu przed trzema laty – zdrowie nie pozwala na częstsze przyjazdy. Dla wspomnień natomiast nie ma przedawnienia.
„To był szary, jesienny dzień – któryś po tragicznej niedzieli 17 września 1939 roku. Wspięty na palcach, z nosem przytkniętym do szyby okiennej, patrzę na mały oddział sowieckich żołnierzy maszerujący naszą lokalną, polną drogą w kierunku od wsi Zawrótki do Michałowa, majątku znajdującego się za należącym w dużej części do nas lasem. Nie było ich wielu. Szli w dwuszeregu z karabinami na plecach. Zajdą do nas czy nie? Pamiętam tę grobową ciszę, której dogłębnego sensu jeszcze nie pojmowałem, ale już wyczuwałem. Obok stoi moja mama, brat Mietek, siostry Wanda i Fela, stryj Edward... Groza na twarzach dorosłych, wypowiadane przez nich półsłówkami uwagi, wskazują jednoznacznie, iż normalne życie się skończyło...”.

Tak do domu państwa Czyżewskich wtargnęła wojna. Najpierw Sowieci, później Niemcy i znów Sowieci. Autor tych wspomnień ks. prof. Antoni Jerzy Czyżewski, wówczas sześcioletni chłopak, w każdym szczególe pamięta te chwile, które zrujnowały ich dom, dostojny i dostatni, rozrzuciły po świecie całą rodzinę, tak ze sobą zżytą i kochającą się.

W atmosferze niepewności i strachu żyli tu ludzie od początku września. Na niebie, raz po raz, pojawiały się samoloty. Czyje one były? „Któregoś dnia nadleciały niespodziewanie, zrzucając kilka bomb. Pamiętam te opasłe, ciemne, porażające hukiem motorów stalowe ptaki, wysypujące ze swych podbrzuszy, jak gruszki z fartucha, zrazu niewielkie, coś na kształt niedopalonego cygara, ale gwałtownie olbrzymiejące kęsy stali. Za chwilę kilka bliższych i dalszych wybuchów i komenda mamy: „Uciekać z domu”. Moja siostra Wanda chwyta mnie na ręce. Wszyscy biegniemy przez podwórko, obok studni z żurawiem, po małej skarpie w dół ku stawom wśród bagnisk i padamy „plackiem”. Uspokoiło się. Ledwo zaczęliśmy wstawać, gdy znów słychać ten sam, wciąż wzmagający się, huk nadlatujących maszyn...”.

Raptem wszystko się zmieniło i było jasne, że rodzinę czeka najgorsze. To najgorsze, starsze pokolenie doświadczyło już po raz drugi. Rodzice i dziadkowie na własnej skórze odczuli „smak” sowieckich rządów w przeszłości, po pierwszej wojnie światowej, gdy tereny Wileńszczyzny zostały zajęte przez bolszewików. A i w tej drugiej wojnie, gdzie tak często zmieniał się okupant nie wróżyło nic dobrego – węzełki na wywózkę na Sybir już przygotowane, suchary poukładane do worków. I o dziwo, kiedy już było wiadomo, że enkawudziści skierują swe kroki do domu państwa Czyżewskich, Niemcy napadły na ZSRR. Od wywózki na Syberię dzieliło dosłownie kilka godzin. Radość jednak była chwilowa. Niemcy na Syberię nie wywozili, ale to byli wrogowie, z którymi należało walczyć.

Z gimnazjum do „Kmicica”

Jeszcze żywe były wspomnienia, gdy na poświęcenie zbudowanej przez hr. Przeździeckiego huty szkła, przybył do Woropajewa marszałek Józef Piłsudski. Do powitania go, w imieniu całej lokalnej społeczności, wybrano maleńką Wandę, córeczkę państwa Czyżewskich. Wydarzenie to zapisało się głęboko w jej pamięci. Szła po długim, szerokim, czerwonym dywanie, z bukietem polnych kwiatów w ręku. Marszałek uniósł ją do góry i przytulił, a potem adiutant wręczył jej pudełeczko cukierków.

I tak od najmłodszych lat Wanda Bortkiewicz z domu Czyżewska, dziś mieszkanka Ostródy, była w pierwszych szeregach życia – trudnego, niezłomnego, walczącego o polskość i wiarę. Saga rodzinna Czyżewskich – to niezwykle bogaty dokument życia Polaków, którzy mieli szczęście, mimo wielu doświadczeń, urodzić się na Kresach. Wanda uważa za szczęście, że ujrzała świat w wolnej Polsce w roku 1923. Jej miejsce urodzin to majątek Krykały, w gminie Duniłowicze, nieopodal Postaw. Gdy rozpoczęła się wojna, była już uczennicą gimnazjum w Święcianach.

W czasach gimnazjalnych Wanda należała do Sodalicji Mariańskiej i harcerstwa. W czasie okupacji niemieckiej w Duniłowiczach, gdzie pracuje w służbie zdrowia, zostaje zaprzysiężona jako żołnierz – najpierw WiN-u, a później AK. Przygotowuje, jako zwiadowca, a potem uczestniczy w nocy z 2 na 3 sierpnia 1943 roku, w akcji likwidacji posterunku żandarmerii niemieckiej i policji białoruskiej w tym miasteczku i przenosi się do brygady „Kmicica” w lasach nad jeziorem Narocz. Dostaje się w łapy sowieckiej partyzantki (koniec sierpnia 1943), która podstępnie rozbraja oddział i morduje 80 żołnierzy i dowódcę. Przy pomocy fortelu udaje się jej stamtąd wydostać. W czasie próby dotarcia do Wilna zostaje złapana przez żandarmów litewskich i przekazana gestapo. Trzymana najpierw pod szczególnym nadzorem w kościele w Łyntupach (pod ołtarzem), ucieka z transportu na wileńskiej stacji towarowej, mimo niemieckiej pogoni i oddawanych w jej kierunku strzałów. Dociera do akowskich struktur podziemnych i znów, jako sanitariuszka „Basia”, bierze udział w szeregu bojowych akcji.

Odważna sanitariuszka

Gdy przyjeżdżała do Wilna, pierwsze kroki kierowała ku Tej, co w Ostrej świeci Bramie. Jej Opiece zawdzięcza wiele, a cud, który u Jej stóp się stał, trudno inaczej nazwać, jak zesłaniem na ziemię dobroci i miłosierdzia Matki Bożej.

Matkę i córkę, obie walczące w konspiracji z okupantem, drogi wojny rozłączyły, co było ogromnym zmartwieniem zarówno dla córki jak i dla mamy. Młoda sanitariuszka Wanda pracująca w wileńskim szpitalu Czerwony Krzyż przy ul. Zygmuntowskiej, niejednokrotnie przychodziła do Matki Ostrobramskiej ze swoją intencją – pomóż mi Matko odnaleźć moją matkę. Pewnego dnia uklękła na ulicy przed kaplicą razem z modlącym się tłumem, podniosła oczy aż w tłumie... O Boże, mamo jesteś! Ich oczy spotkały się.

Ze szpitalem Czerwonego Krzyża, który do dziś dnia znajduje się nad ukochaną rzeką Wilia, pani Wanda ma swoje wspomnienia. Jako sanitariuszka i doświadczony w pracy konspiracyjnej żołnierz, zostaje tu zatrudniona przez dyrektora szpitala, profesora Keturakisa. To jeszcze jeden bohater, który narażając życie ukrywał w swym szpitalu rannych żołnierzy AK, a Wanda ich pielęgnowała.

Opatrzność towarzyszyła stale

Bohaterska przeszłość. Wanda nie lubi tych górnolotnych określeń, uważa, że na jej miejscu każdy patriota postąpiłby tak samo. W tamtych czasach młodzież właśnie taka była – mówi z dumą. Czy każda jednak dziewczyna w zakonspirowanych „dziuplach” w Wilnie i Onżadowie, miała odwagę pielęgnować ciężko rannych akowców? I czy każdej będzie towarzyszyła Opatrznosć Boska. Często domy, w których była ukryta ze swym chorym, przetrząsali gestapowcy i niezwykłym trafem ich nie wykrywali. Jednym z jej podopiecznych był dowódca i poeta, mjr Stefan Świechowski, ps. „Sulima”, który miał przestrzelone płuco, był ukrywany w wileńskim domu państwa Maliszewskich. Na swych dziewczęcych barkach rannego oficera przenosiła do piwnic, gdy spodziewano się obławy. On w podzięce zadedykował swej opiekunce wiersz.

Na wileńskich Piaskach ukrywała innego akowca o pseudonimie „Gałązka” i też Opatrzność Boska ochroniła obu od myszkującej żandarmerii niemieckiej.

Podwileńskie Miedniki również wpisały się do życiorysu dzielnej dziewczyny-sanitariuszki „Basi”. Gdy w lipcu 1944, w ramach akcji „Burza”, zarządzono koncentrację oddziałów partyzanckich w Miednikach, zmierzała jako karny żołnierz do wyznaczonego punktu. W pewnym momencie, jakby wiedziona jakąś intuicją, zsiadła z furmanki i zawróciła w kierunku Wilna. W ten sposób uniknęła podstępnego aresztowania żołnierzy AK przez Sowietów.

Padają nazwy miejscowości Ziemi Wileńskiej, nazwiska ludzi, z którymi pracowała, którzy składali przysięgę na wierność Ojczyźnie. Szlak partyzancki jest tak duży, a na nim tak wiele zdarzeń…

A po skończonej wojnie – do „Łupaszki”

Wojna skończyła się, żałoba po zaginionych przyjaciołach walk pozostała. Jedyny ratunek przed represjami sowieckimi – to wyjazd do Polski w ramach tzw. repatriacji. Rodzina zatrzymuje się w Morągu. Na Wileńszczyźnie zostają groby rodzinne, gdzie spoczywa też ukochany ojciec.

Niespokojny duch pani Wandy nie pozwala siedzieć ze złożonymi rękoma i w maju 1945 roku nawiązuje łączność z V Brygadą AK mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, który swoich żołnierzy przemieścił na teren białostocki. Mieszkając w Gdańsku i Morągu zostaje łączniczką w tej „Brygadzie śmierci”. Ks. A. J. Czyżewski pisze w swych wspomnieniach: „Pamiętam tych młodych, dorodnych mężczyzn, którzy od czasu do czasu pojawiali się w naszym domu w Morągu. Prosili mnie, bym przynosił granaty, jeśli takowe gdzieś znajdę. Nie byłem jednak wtajemniczony w ich konspiracyjną działalność. Byłem za młody! W dniu 8 lipca 1946 roku UB organizuje „kocioł”. Kto wszedł do naszego mieszkania, nie mógł z niego wyjść. Pod koniec trzeciego dnia tłoczyło się w nim do trzydziestu osób, łącznie z miejscowym proboszczem o. Emanuelem Muzyką. Siostrę zabrano od razu. Przez rok była poddawana śledztwu w olsztyńskim więzieniu. Nikogo nie wydała, do niczego się nie przyznała i nikogo nie zdradziła. Wreszcie stalinowski proces, na którym zapadają wyroki śmierci dla jej towarzyszy walki. Ona – o dziwo – uniewinniona z braku dowodów”.

Wanda nie załamała się. Ukończyła w Białymstoku Szkołę Położnych, pracowała wiele lat w szpitalu w Morągu, tu wyszła za mąż za Ludwika Bortkiewicza. W roku 1961 rodzina przeprowadziła się do Ostródy, miasta, gdzie jest wielu Wilniuków, często spotykających się i wspominających młode akowskie lata. Państwo Bortkiewiczowie wychowali czworo dzieci, którym z ogromnym pietyzmem wpajali miłość do Wilna i Wileńszczyzny.

Prezenty od dzieci

„Przy różnych okazjach otrzymujemy prezenty, ale te, którymi dwukrotnie obdarowały mnie dzieci, przeszły wszelkie wyobrażenia. Obudziły i ożywiły drzemiące w głębi serca wspomnienia i przeżycia z okresu młodości spędzone na drogiej Ziemi Wileńskiej. A była to wycieczka szlakiem mojego życia (w czerwcu 2003 r.) – od urodzenia do przesiedlenia, a jej najważniejszym momentem było poświęcenie pomnika ojca, który zmarł w roku 1933. Zakończeniem była Msza św. w Ostrej Bramie odprawiona przez mego brata ks. Antoniego Czyżewskiego.

Drugim drogim prezentem na Dzień Matki w maju 2007 roku był kolejny wyjazd do Wilna, do najcudowniejszego dla mnie miejsca, gdzie króluje Matka Boska Ostrobramska” – wspomina Wanda.

Wtedy to w Wilnie poznałam panią Wandę, jej brata ks. Antoniego Jerzego Czyżewskiego, widziałam ich wzruszenie, ich chęć powrotów do stron rodzinnych. Wtedy przybyli razem z synem Tomaszem i jego żoną Jolantą oraz wnukiem Pawłem, którzy podróż ufundowali.

Po śmierci męża pani Wanda w 1985 roku nawiązała kontakt ze środowiskiem AK w Gdańsku, skupiającym resztki żołnierzy z oddziału „Kmicica” i „Łupaszki”. Spotykali się w każdą trzecią niedzielę sierpnia, w kościele św. Brygidy. Ksiądz prałat Henryk Jankowski odprawiał Mszę św. za poległych kolegów.

Ostatnio tych spotkań nie ma. „Czas robi swoje” – ze smutkiem stwierdza dzielna sanitariuszka „Basia”.