9 maja. Wilno pamięta...
Walenty Wojniłło, 9 maja 2015, 10:38
70 lat minęło, a jednak zakończenie ostatniej wielkiej wojny w Europie zamiast odchodzić w niepamięć budzi coraz większe emocje. Którego dnia, co i w jaki sposób obchodzić, jak interpretować i przekazywać młodemu pokoleniu? Te pozornie proste pytania nasuwają coraz więcej wątpliwości nie tylko historykom, ale też, może nawet - przede wszystkim, politykom. Tymczasem coraz mniej pozostaje świadków tamtego 8 czy 9 maja 1945 roku, którzy mogą już bez obaw wspominać te dni, towarzyszące im nastroje i emocje. Dokładnie przed dekadą, gdy ówczesny prezydent Valdas Adamkus postanowił nie jechać na obchody 60 rocznicy zwycięstwa nad faszyzmem do Moskwy (co w ówczesnej zachodniej Europie zostało odebrane jako kolejny przejaw litewskiej rusofobii), postanowiliśmy zapytać w środowisku wileńskich kombatantów, co dla nich znaczy 9 maja? Czy dla nich to także jest Dzień Zwycięstwa, dzień zakończenia II wojny światowej, a może - całkiem nowocześnie - Dzień Europy?
Nawet nie zawsze będą to Rosjanie - można tu spotkać wielu Białorusinów, Ukraińców, przedstawicieli innych narodowości byłego ZSRR, a nawet Litwinów i Polaków. Tych starszych, jeszcze pięknie mówiących po polsku, i tych młodszych (tu mam na myśli zarówno 50- jak i 30-latków), zwykle z rodzin mieszanych, mówiących już po rosyjsku ("no pa polski panimaju, ja daże Polak po proischożdeniju, tolko gawarit` uże nie umieju, niegdie, da i nie s kiem..."). Dla wielu z nich gieorgijewska lentoczka (wstążka orderu św. Jerzego) przypięta do piersi wciąż nie jest niczym wstydliwym, tylko symbolem wielkiego wspólnego zwycięstwa nad faszyzmem, a że kojarzy się z aneksją Krymu? No, kolejne rosyjskie zwycięstwo, to wykorzystali symbolikę, a Ukraińcy? Sami sobie winni, nie umieli uporządkować własnego państwa, a Krym w zasadzie zawsze był bardziej rosyjski niż ukraiński, gdyby jego mieszkańcom lepiej było w Ukrainie, to by nie tęsknili za Rosją, a raczej - CCCP...
Nawet nie wiem, czy podczas spisu powszechnego ci ludzie podają narodowość "Polak", czy raczej zaliczają siebie do coraz szybciej rosnącej ostatnio grupy Litwinów i Rosjan "polskiego pochodzenia". Irytują ich oskarżenia o to, że są "piątą kolumną Moskwy" czy też "nielojalnymi obywatelami Litwy" - wszak tu mieszkają czasem już od pokoleń, płacą podatki, chodzą na wybory i nawet starają się zrozumieć, dlaczego władze ICH kraju tak demonstracyjnie starają się wymazać 9 maja z pamięci, bo z listy dni świątecznych to już dawno wymazali. Zamiast Dnia Zwycięstwa dzień wcześniej, czyli 8 maja uczczono tylko ofiary II wojny światowej? No cóż, dobre i tyle, skoro oficjalnie się mówi, że Litwa nie brała udziału w II wojnie światowej po żadnej ze stron, to może nawet front tędy nie przechodził? Nie było "odzyskania Wilna" w październiku 1939 roku, ani sowieckiej 16 Dywizji Litewskiej (narodowościowo - chyba bardziej żydowskiej), ani Batalionów Policyjnych czy drużyn gen. Plechavičiusa...
Wszystkie te szczegóły razem z pytaniem o 8/9 maja tradycyjnie irytują wilnian-Litwinów. Długo by tłumaczyli tragiczny los ich Ojczyzny, która padła ofiarą dwóch reżimów i najpierw została sprzedana przez Hitlera Stalinowi (dokładnie - wymieniona traktatem z 28.09.1939 r. na Mazowsze wschodnie i Lubelszczyznę), potem skazana na terror, sowietyzację i masowe zesłania, więc cóż się dziwić, że Niemcy po roku byli tu witani jak wyzwoliciele. Ale to przecież także była okupacja, w duszy Litwa nigdy z hitlerowcami nie kolaborowała! A że połowa mieszczan oraz elit intelektualnych, politycznych i gospodarczych kraju wycofała się w 1944 roku razem z Niemcami w głąb Europy (druga połowa już w czerwcu 1941 r. wycofała się na Wschód, a trzy lata później właśnie wracała) - no to przecież nie będą siedzieć i czekać, aż bolszewicy do końca wypełnią nimi Syberię!
Tylko jak tu się teraz odnaleźć w tych majowych świętach? Przez pół wieku ściskając zęby (albo i nie) chodziło się na demonstracje 1-majowe lub tworzyło się szpalery na al. Lenina (Stalina, Gedymina, Mickiewicza - jak kto woli), gdy 9 maja paradowały tu jednostki Nadbałtyckieg Okręgu Wojskowego. Dziś jednak wiadomo już wszem i wobec, że były to wojska okupacyjne, więc lepiej 8 maja uczcić pamięć "swoich", bez względu na to z kim i w jakim mundurze walczyli. O ile walczyli. A że niejeden dziadek kiedyś za dwa lata (1940-41) zdążył zmienić trzy mundury - no cóż, to tylko świadczy o żywotności małych narodów... Zresztą, jak by podpytać takiego Litwina, czy nie ma polskich korzeni, to (o ile trafi się szczery) pewnie przyzna, że rodzice, jak się kłócili lub nie chcieli, by dzieci rozumiały, to przechodzili na polski, no i z dziadkami też raczej po polsku mówili... Wiadomo - skutki wielowiekowej polonizacji, nie ma że inaczej.
Z Polakami pozornie jest łatwiej: od 1 września 1939 po 8 maja 1945 w koalicji antyhitlerowskiej, pierwsza ofiara, która dzielnie pozostała do końca, walcząc z obydwoma reżimami. A że jeden wróg formalnie był też sojusznikiem, a prawdziwi sojusznicy okazali się nie lepsi od tegoż wroga i przy okazji wspólnie "przesunęli" Polskę trochę na Zachód? Przegrać, walcząc w szeregach zwycięzców, też trzeba umieć - jakże polska "Gloria victis"! Właśnie wilnianie - walczący w kampanii wrześniowej i mordowani w Katyniu, wywożeni i ciągnący resztką sił z całej Azji do Dywizji Kresowej gen. Andersa, ci którzy nie zdążyli do Andersa lub siłą zostali wcielenie do armii gen. Berlinga oraz ci, co walczyli w konspiracji, potem wileńskiej AK, ginąc pod Ostrą Bramą, Lenino i Monte Cassino - oni właśnie okazali się największymi przegranymi tej wojny. Jedni po 8 maja 1945 r. nie mieli już dokąd wracać (kilku co prawda wróciło i szybko ślad po nich zaginął), inni jeszcze wcześniej zostali wywiezieni lub musieli uciekać z rodzinnych stron.
Ci nieliczni, co zostali, przetrwali, nie dali się zsowietyzować ani ulec zgorzknieniu i obojętności, w maju 2005 roku z nieskrywaną zadumą, wręcz rozterką patrzyli na dziennikarzy, pytających o 8 i 9 maja, Dzień Zwycięstwa, czy też święto zakończenia II wojny światowej. Czyżby powracały wspomnienia z młodych lat, służba w Armii Czerwonej i huczne obchody tego święta w stolicy Litewskiej SRR? A może wspominali ginących kolegów, palone przez hitlerowców i NKWD chaty, rozstania z przyjaciółmi, którzy pakowali swój dobytek do wagonów repatriacyjnych? Dziś wielu z grona naszych ówczesnych rozmówców odeszło już na wieczną wartę, niegdyś z takim mozołem rejestrowany Klub Weteranów AK nieuchronnie kurczy się. Oddając hołd wszystkim Wilnianom - tym, którzy zginęli, zostali zamordowani, odeszli oraz tym, którzy wciąż niosą żywe świadectwo tamtych wydarzeń - raz jeszcze oddajemy głos właśnie Im...
Zdjęcia: Jan Wierbiel
Montaż: Paweł Dąbrowski
Komentarze
#1 Wspanialy artykul, dziekuje!
Wspanialy artykul, dziekuje!
#2 Obchody zwycięstwa nad
Obchody zwycięstwa nad Niemcami były w całej Europie.........................................................................Jednak u Putina w wojna zaczęła się w czerwcu 1941r . Złamanie paktu o nieagresji i uderzenie na Polskę w zmowie i zgodnie z ustaleniami Hitler-Stalin [pakt Ribentrop-Mołotow] czyli nóż w plecy broniącej się Polski opisany jest wręcz jako braterska pomoc Ta pomoc to sowieckie wywózki i mordy w Katyniy,Bykowni ,Pitichatkach i nnych .Śmiertelne pobyty w łagrach traktowane jak zdrowa praca na świeżym powietrzu ,a praca w kopalni uranu Madagan jako lecznicze naświetlanie promieniotwórcze i eksperyment ile dni może człowiek wytrzymać aż umrze.