Zofia Gulewicz. To już sto lat...
Walenty Wojniłło, 15 maja 2015, 15:00
Dokładnie sto lat temu, w maju (wg innych źródeł - lipcu) 1915 r. w Warszawie przyszła na świat Zosieńka Wernicka, przyszła solistka Polskiego Baletu Reprezentacyjnego i Teatru Wielkiego. Już jako Zofia Gulewicz od 1955 r. współtworzyła w Wilnie polski zespół pieśni i tańca "Wilia". Kierownicy zespołu zmieniali się, przychodzili i odchodzili chórmistrzowie, kapelmistrzowie, natomiast Ona była niezmienna - nie tylko baletmistrz, choreograf, ale po prostu druga matka dla swoich tancerzy, kamień węgielny tego zespołu, który przez lata napawał i wciąż napawa dumą wileńskich Polaków. Niezwykle skromna i cicha kobieta o potężnej sile ducha i dyscyplinie wewnętrznej, którą przekazywała też swoim wychowankom, a dla wszystkich zespolaków - niekwestionowany autorytet artystyczny i moralny, którego nie złamała nawet ówczesna, sowiecka rzeczywstość.
Wkrótce powrócił tu także Arseniusz. Razem starali się budować swe rodzinne szczęście w warunkach zmieniających się okupacji. Udało się uniknąć represji litewskich, sowieckich oraz hitlerowskich - świetny inżynier był potrzebny każdej władzy i chociaż nie został zrealizowany kolejny "projekt jego życia" - budowa elektrowni wodnej na Wilii w okolicy Turniszek - potrafił zapewnić rodzinie godziwe utrzymanie. W 1940 r. przyszła na świat Ludmiła, trzy lata później - Włodzimierz, pochłonięta matczynymi obowiązkami Zofia coraz bardziej oswajała się w Wilnie (początkowo szło to jej trudno, ale raczej ze względu na wojenne warunki niż brak sympatii do miasta i jego mieszkańców), toteż gdy wojna wreszcie dobiegła końca i zaistniała możliwość wyjazdu do Polski, rodzina Gulewiczów musiała zmierzyć się z nie lada dylematem. Ostatecznie zadecydowała sytuacja rodzinna - Dymitr, ojciec Arseniusza był już poważnie chory i syn nie chciał go opuszcać. Zostali.
Pani Zofia szukała pracy w szkole, jednak polskie szkoły były wówczas niezbyt pewnym azylem, aż pewnego razu została zaproszona do "piątki" - największej wówczas polskiej placówki oświatowej Wilna, gdzie grono przedwojennych pedagogów starało się "przemycić" dla młodzieży jak najwięcej kultury i wartości, wyniesionych jeszcze z II RP. Po cichu uczono polskiej młodzieży (wówczas już w znacznym stopniu wywodzącej się ze wsi) nawet zachowań przy stole, nie mówiąc o śpiewie oraz tańcu i tu gwiazda warszawskiego baletu była prawdziwym skarbem. Już po kilku latach z tej szkolnej, na wpół konspiracyjnej twórczości zrodziła się "Wilia", która tego roku uczci swoje 60-lecie...
O tym, kim była Zofia Gulewicz dla tego zespołu, napisano i powiedziano już wiele. Z okazji jubileuszu ukaże się nawet nowa książka o "Wilii" pióra Krystyny Adamowicz, autorki pierwszej biografii Pani Zofii. Jedno jest pewne - była wileńskim odpowiednikiem Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej, z którą dobrze znały się jeszcze z lat 30-ych. Była tym trwałym fundamentem, który (w warunkach zdecydowanie gorszych, niż miała jej koleżanka w Warszawie) zapewniał zespołowi nie tylko szacunek komunistycznych władz litewskich, ale też bezgraniczną miłość i uznanie ze strony litewskich Polaków. U niej właśnie pobierali lekcje tańca i choreografii twórcy litewskiego reprezentacyjnego państwowego zespołu pieśni i tańca "Lietuva" (głównie jej kolega, choreograf Juozas Lingys), którzy czerpali wówczas wszystko, co najlepsze z rosyjskiej szkoły baletu, kształcili się w Moskwie i Petersburgu, ale też często pukali do skromnego domku w Kolonii Wileńskiej, prosili o radę i wskazówki, zapraszali na konsultacje. W dużym stopniu to właśne dzięki Niej "Wilię" już w latach 70 minionego stulecia zaczęto nazywać litewskim "Mazowszem" - amatorski zespół z Wilna prezentował się na scenie czasem nie gorzej, niż wizytówka PRL-u, a na ogólnolitewskich przeglądach twórczości amatorskiej po prostu nie miał sobie równych.
Odeszła cicho, tak jak żyła. Jej skromność obrosła wręcz legendami i anegdotkami - po koncercie była wręcz wypychana lub wyprowadzana na scenę, przy czym wileńska publiczność zwykle eksplodowała owacjami na widok chowającej się przy kurtynie drobnej, elegancko srebrzejącej kobiety z niezwykle ciepłym, dobrym uśmiechem, o głębokim, zamyślonym spojrzeniu. Dopóki mogła się poruszać, przychodziła na próby, obserwowała pracę swoich następców-wychowanków, doradzała. W 1998 r. spoczęła u boku swego męża na Lipówce. Oboje odznaczeni Orderem Zasługi RP: On - w 1936 r. za górną stację kolejki na Kasprowym (przydałby się także drugi - za sprowadzenie Pani Zofii do Wilna!), Ona - 60 lat później, za nieoceniony wkład w rozwój polskości na Litwie, ale też za unikalną twórczość choreograficzną - monumentalny układ "Polonez Ogińskiego i Mazur Ułański" do dziś w Polsce zaliczany jest do klasyki polskiego tańca narodowego.
Dziesięć lat później, w 2008 r., Jej imię nadano jednej z ulic w Kolonii Wileńskiej. Wtedy też przygotowaliśmy specjalne wydanie "Albumu Wileńskiego": odwiedziliśmy domek rodzinny Gulewiczów, zebraliśmy dostępne materiały archiwalne, spotkaliśmy się z panią Ludą oraz panem Władkiem, by razem powertować rodzinne archiwa i powspominać...
Zdjęcia: Jan Wierbiel
Montaż: Algis Bigelis
Komentarze
#1 Dzięki takim Osobom polskość
Dzięki takim Osobom polskość na Litwie nie zaginie.Cześć Jej pamięci !