Arkadiusza Kobusa podróże z poezją w tle


Na zdjęciu: Arkadiusz Kobus, archiwum prywatne Arkadiusz Kobusa
Czym jest poezja? Czasem jest to szept strumyka, czasem szum deszczu, grzmot, innym razem spowiedź jakiegoś zagubionego człowieka. Chyba nie ma takiego ścisłego określenia poezji, bo ono nigdy nie odda sedna. Jak powiedział Ryszard Kapuściński: „Poezja wydaje się być bliższa muzyce niż literaturze”. I coś w tym jest. Z Arkadiuszem Kobusem rozmawiamy o poezji i piosenkach, gdzie tekst jest poezją, oraz o jego poetyckich podróżach do Wilna.



Brenda Mazur:
 Uważa Pan siebie za poetę czy za tekściarza? Czy jest może ujmą w nazywaniu kogoś piszącego poetyckie teksty – tekściarzem? Mam na myśli wielu wspaniałych tekściarzy, którzy wręcz szczycili się swoimi dobrymi tekstami, z których później powstawały szlagiery. Choćby Wojciech Młynarski, który mówił, że tekściarz jest jak szewc, który musi zrobić takie buty, które będą ładne, wygodne i uszyte na miarę. Tekściarzem określał siebie wielki Jonasz Kofta, chociaż w moim mniemaniu to wielki poeta, czy Bob Dylan, słynny muzyk i tekściarz, który został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za „tworzenie nowych form poetyckiej ekspresji”, przez wielu uważany za poetę.

Arkadiusz Kobus: Oczywiście, że dobry tekst jest też poezją, i nie przypadkiem Bob Dylan dostał literackiego Nobla. Jeśli chodzi o wielkich na polskim rynku, to pani wymieniła Koftę i Młynarskiego, a ja dodam Agnieszkę Osiecką, której teksty piosenek i poezje cenię najbardziej. Jej czułość i wrażliwość na drugiego człowieka. Jeśli mogę, to pozwolę sobie, na krótką dygresję. Właśnie ta trójka prowadziła kiedyś w telewizji program o piosence „Nastroje – nas troje”, podczas którego prezentowali swój muzyczny dorobek. To była taka święta trójca polskiej piosenki lat 60., 70. i 80.

Wracając do pytania, uważam się raczej za autora tekstów piosenek niż za poetę. I to ze względów praktycznych, bo utwór muzyczny ma szersze grono odbiorców. Piosenka ma większe szanse zostać zauważona i dotrzeć do odbiorcy. Jest dziełem wielowymiarowym, bo zawiera i tekst, i podkład muzyczny. Dzięki muzyce i całej towarzyszącej jej oprawie jest łatwiejsza i przyjemniejsza w odbiorze. 

Ponadto żeby pisać piosenki, trzeba mieć większą sprawność warsztatową. Papier przyjmie wszystko – każdy wiersz. A składając piosenkę, trzeba pamiętać, że każda zwrotka to kontynuacja tej wcześniejszej. Musi mieć tę samą liczbę sylab, ten sam rytm itd. Jeśli coś zgrzyta, będzie trudne do zaśpiewania.

Którzy polscy poeci Pana inspirują, a których Pan lubi?

Bardzo lubię atmosferę wierszy poetów młodopolskich. Jesienie, mgły i opisy natury. O Agnieszce Osieckiej mówiono, że ma histeryczny stosunek do przyrody. No więc ja również. Trochę upraszczając, kocham deszcz u Leopolda Staffa, bajkowość i ludowość u Bolesława Leśmiana. Osobne relacje łączą mnie z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim. To absolutny geniusz poezji. Co ciekawe, w latach 1934–1936 mieszkał w Wilnie. Był on moim pierwszym przewodnikiem, kiedy zawitałem do Wilna, jego utwory były inspiracją do pisania piosenek o tym mieście. Mam nadzieję, że to nie jest papugowanie: „Jadę dryndą po Wilnie kochanym./Z dorożkarzem ciut-ciut zawianym./Błądzę po magicznych ulicach,/aż zaśnie koń i woźnica”.

To bardzo poetycznie i fakt, czuje się ducha Gałczyńskiego. Czy lubi Pan pisać poezję? I czy wiersze doczekały się wydania?

Kiedyś pisałem. Wyszły w sumie dwa tomiki. Zostały zauważone i ciepło przyjęte. Ukazały się nawet pozytywne recenzje. Zostałem zaklasyfikowany jako lubelski sentymentalista. Jeden z egzemplarzy wypatrzył lider zespołu Małżeństwo z Rozsądku. Później przez kilka lat byłem jednym z autorów ich piosenek.

Pochodzi Pan z Lublina. Proszę opowiedzieć o czasach młodości. Czym się Pan zajmował, co było impulsem, że zaczął Pan pisać poetyckie teksty?

Urodziłem się w Lublinie. Pamiętam, że „od zawsze” układałem rymowanki. Chyba dlatego, że rodzice, zamiast opowiadać mi bajki do poduszki, czytali wiersze Brzechwy i Tuwima. Z powodu braku miejsc w przedszkolu jakiś czas byłem podrzucany to jednej, to drugiej babci. Jedna była „wsiowa”, druga „miastowa”. Ta pochodząca ze wsi opowiadała o bielonej izbie, piecu, kocie, pieczeniu chleba, jeździe na furze z sianem. Stąd się wzięły tematy niektórych moich tekstów. Mówiąc obrazowo – rzadko wychodzę z wiejskiej chaty, jeśli już to po to, żeby popatrzeć i opisać księżyc. Babcia „miastowa” cały dzień coś nuciła, śpiewała, pogwizdywała. Miała ćwierkającego ptaszka w klatce. Może właśnie stąd moje bliskie relacje z piosenką.

Już dużo później, w liceum, trafiłem na wyjątkowe profesorki od polskiego i francuskiego. Panie były sympatyczne, ale obie „straszne piły”. Ile to ja się naczytałem wierszy na lekcjach polskiego, ile natłumaczyłem piosenek podczas dodatkowych zajęć z języka francuskiego! Niektóre utwory, te śpiewane przez Édith Piaf, znam do dziś na pamięć.

Czy łatwo się Panu pisze? Zdradzi mi Pan, jak powstają Pana piosenki?

W każdym razie łatwiej niż na samym początku. Nabrałem sprawności, pewności siebie. Proszę nie mylić tego z rutyną. Siadam sobie nad klawiaturą i wystukuję. Teksty przychodzą same. Jeśli mam temat, słowa są gotowe w ciągu dwóch, trzech godzin. Później je tylko szlifuję. Ale bywa, że muszę nad nim dłużej przysiąść i składać tekst jak puzzle. Najpierw początek, dalej zakończenie, a w końcu to, co powinno być pomiędzy. No i refren powinien „sam śpiewać”.


Na zdjęciu: Arkadiusz Kobus, fot. archiwum prywatne Arkadiusza Kobusa

 co jeśli zabraknie Panu natchnienia?

Jeżeli akurat jestem w Polsce, to wychodzę na ulicę. Podsłuchuję rozmowy, podkradam zwroty, notuję zasłyszane śmiesznostki. Słucham, o czym i jak rozmawiają ludzie. Sam ich prowokuję do rozmowy, bo jestem strasznym gadułą.

Z tego, co wiem, pracował Pan w polskich mediach. Co ta praca wniosła w Pana życie?

Jeśli można mówić o nauce, którą wyniosłem ze współpracy z różnymi mediami, to na pewno łatwość w znajdowaniu tematu. Musi być aktualny, chodliwy albo ponadczasowy, jak choćby miłość, uczucia czy emocje między ludźmi. No i jeszcze umiejętność opowiadania historyjek. I bezpośredniość w nawiązywaniu kontaktów z rozmówcami. 

Przypomniały mi się dwie takie historie, po części związane z Kresami. Pracowałem w „Super Expressie”, kolorowym magazynie, w dziale rozrywki. Pisałem teksty o gwiazdach i celebrytach. Pewnego razu miałem przepytać Marylę Rodowicz o jej najnowszą płytę „Marysia biesiadna”. Niestety, zastałem diwę w kwaśnym nastroju. Odpowiedź na każde pytanie musiałem wyciągać od niej siłą. I nagle, ni stąd, ni zowąd, pojawił się temat Wilna. Maryla pojaśniała. Okazało się, że jej wileńskie korzenie świetnie działają na nastrój. Dalej rozmowa potoczyła się już wartko i w przyjemnej atmosferze.

Takie codzienne historie mogą stać się impulsem do napisania wiersza. Pan pisze teksty w różnej stylistyce: poezja śpiewana, ballady, kolędy, ale także utwory z nutką patriotyczną. Piękna jest piosenka „Zadeptana stokrotka” w wykonaniu zespołu El Fuego, napisana na okoliczność 17 września, kiedy to Związek Sowiecki zaatakował Polskę. Czy ma Pan swoich ulubionych kompozytorów?

Mam szczęście, że pracuję z profesjonalistami. Ja, który nie uzyskałem wykształcenia muzycznego, uważam, że ocierają się o geniusz. Komponują muzykę, piszą partytury, prawie każdy z nich gra na kilku instrumentach. Tworzą ścieżki dźwiękowe do filmów albo występują na koncertach. Korzystając z okazji, dziękuję za współpracę: Szymonowi Szewczykowi, Julianowi Germanowiczowi, Piotrowi Kalickiemu, Marcinowi Riegemu.


Na zdjęciu: Arkadiusz Kobus z chórzystami Polskiego Zespołu Artystycznego Pieśni i Tańca „Wilia”, fot. archiwum prywatne Arkadiusza Kobusa

Również pieśń „Nasze Wilno”, do Pana słów, mistrzowsko wykonuje zespół „Wilia”. Bardzo lubiana jest kolęda „Prowadź mnie, mój aniele” z Pana tekstem. W którym momencie ma Pan „wizję”, dla kogo jest przeznaczona, kto ją wykona?

Takiej pewności nigdy nie mam, ryzykuję. Jeśli temat jest wileński, to staram się zapraszać do współpracy polskich artystów z Wilna i okolic. Moje utwory interpretowali: Ewelina Saszenko, Zbigniew Sinkiewicz, Radek Stasiło, Elita Narkiewicz, Ewa Szturo. A więc sama śmietanka artystyczna Wileńszczyzny.

Osobny temat to współpraca z „Wilią”. Niecałe trzy tygodnie temu mogłem osobiście porozmawiać z szefową zespołu, panią Renatą Brasel, Agnieszką Skinder i młodzieżą z zespołu. To zresztą osobny temat: ile trzeba przywiązania, do nazwijmy to po imieniu, polskości, żeby zamiast na dyskotekę czy do klubu, biec na próbę zespołu. Wszyscy oni mają szczególny dar przekazywania pozytywnej energii, czego sam doświadczyłem. A jak śpiewają, jak tańczą! Na najwyższym światowym poziomie. I mówią tym niezwykłym śpiewnym wileńskim dialektem. To najpiękniejsza melodia dla uszu!

Po raz kolejny gościliśmy Pana na Wileńszczyźnie. Polubił Pan to miasto. Podobno to miasto „wciąga”!

„Zamykam oczy i ponownie/chodzę po Wilnie, po Zamkowej./Jakbym z księżyca tu nagle spadł./Z wszystkimi znów jestem za pan brat”. To początek mojej najnowszej piosenki i pośrednio odpowiedź. Czuję się tutaj jak u siebie. Od ponad 20 lat mieszkam w Niemczech, więc ciągnie mnie do Polski. A u was są podobne ulice, prawie takie same kamieniczki. Oczywiście, najwięcej sentymentu odczuwam do polskich wilnian. Nawiązałem tu już kilka przyjaźni, ale to się jakoś tak samo stało – ten sam język, ten sam kod kulturowy.

Współpracuje Pan ponad granicami. Udało się Panu nawiązać kontakty na Białorusi, Ukrainie i Litwie. Podkreśla Pan wyjątkowość Polaków na Wileńszczyźnie. Co w nich Pana urzeka?

Początkowo byłem bardzo zaskoczony. Jak Pani zauważyła, współpracuję z polskimi muzykami i wokalistami również na Białorusi i Ukrainie. Poziom wszędzie zbliżony, ale tam polskich artystów jest wyraźnie mniej. Nie muszę tłumaczyć, z jakich historycznych powodów. Tutaj w każdym miasteczku, wioseczce, zaścianku istnieje jakiś polski zespół wokalny albo folklorystyczny, albo chór. To jest niesamowite! Ten wulkan wyrzucający ze swego wnętrza codziennie nową polską imprezę, spektakl, koncert. Polacy są silni swoją kulturą. Wystarczy choćby wspomnieć o 200 parach tańczących poloneza 17 września na pl. Katedralnym. Przepiękne widowisko!

Jakie są Pana najbliższe plany artystyczne? Czy wiąże je Pan z Wileńszczyzną?

Mam w planach kolejne projekty, co oznacza nowe piosenki. Tym razem jednak będzie to flirt z polskim folklorem. Autorem muzyki będzie młody, ale bardzo utalentowany pianista i kompozytor z Niemenczyna, Julian Germanowicz.

Wywiad opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 41 (119) 14-20/10/2023