Miłosz. Tutejszy


Wojciech Prażmowski, fot. culture.pl/E. Prażmowska-Bekeirsz
Niedługo, od 7 września, wilnianie będą mogli obejrzeć fascynującą wystawę fotografii wybitnego fotografika polskiego - Wojciecha Prażmowskiego. Wystawa "Miłosz. Tutejszy" jest poświęcona miejscom związanym z polskim noblistą. "Autorowi chodziło o odnalezienie aury tamtych stron, tamtych lat. Stworzył fotograficzną impresję pozbawioną pomnikowego zadęcia. Jest w tym cyklu lekkość i powściągliwość – żeby nie przegadać sprawy, a pozostawić niedosyt" - o pracach Prażmowskiego pisze Małgorzata Maliborska. Poniżej zamieszczamy jej rozmowę z Wojciechem Prażmowskim.
Małgorzata Maliborska: To ma być opowieść o miejscach Miłosza, ale zaczynamy od... truskawek

Wojciech Prażmowski: Tuż przed wyjazdem na Litwę kupiłem w Warszawie węgierskie, a w Wilnie o poranku w hali przy Pylimo „od pana z Polski”. Węgierskie truskawki w Warszawie, polskie w Wilnie... I w tych truskawkach jest właściwie wszystko: idea wystawy, zanikanie granic, przenikanie się kultur, gubienie metryk i rodowodów. Tą wystawą pragnę przekonać, że tutejszość to jest to, gdzie się jest - gdy Miłosz jest w Berkeley jest tutejszy, gdy jest w Krakowie jest tutejszy i na Litwie jest tutejszy. W mojej wystawie Miłosz jest bez paszportu, bez przynależności narodowościowej.

M.M.: Sam często daje temu wyraz - raz pisząc, że jest poetą polskim, kiedy indziej, że jest „Litwinem, któremu nie pozwolono być Litwinem”, a czasem, że „język jest moją matką, dosłownie i przenośnie i pewnie moim domem, z którym wędruję po świecie”.

W.P.: Bardziej istotne od tego, co w paszporcie, jest jego poezja, proza, które mają i będą miały wymiar ponadczasowy, uniwersalny, do smakowania - od Alaski, po Kłajpedę, i Sydney. Pracując nad wystawą bardzo często, celowo, dążyłem do unifikacji fotografii, prawie do symetrycznych zestawień, aby pokazać, że pejzaż spod polskich Szypliszek jest podobny do tego spod litewskich Kiejdan, barwa jeziora Hołny identyczna z kolorem Wilejki, drzewa w Tauryszkach i Podkomorzynku takie same. Aura miejsc i język.…

M.M.: Świat, w który dorastał przyszły noblista, był wielojęzyczny, wielokulturowy, wieloklasowy, pełen różnych konfiguracji społecznych i środowiskowych. Czy można do niego dotrzeć i go zrozumieć, skoro sam poeta uważał, że można odtworzyć daty wypadków, ale nie ich zgodność z wewnętrznym stanem naszym i innych?

W.P.: Szedłem tropem i śladami Miłosza - w rodzinnych Szetejniach miał sąsiada Rosjanina, na podwórku przy Podgórnej, bawił się z mówiącymi po rosyjsku małymi Żydami Sońką i Jaszką, potem - w gimnazjum i na studiach - przyjaźnił się z Karaimami, Żydami, Polakami, Litwinami, Ukraińcami i Białorusinami. Szetejnie, gimnazjum Stanisława Augusta, uniwersytet, środowisko literackie Wilna, środowisko artystyczne Warszawy, to wielość języków, kultur, obrzędów, obyczajów - to wszystko przekreśliły wojny i rewolucja październikowa. Czytanie i zrozumienie Miłosza, jego losów osobistych może okazać się trudne, jeśli patrzymy na to z dzisiejszej perspektywy. To tak już musi pozostać. Odchodzą świadkowie wydarzeń, pamięć staje się ulotna i zawodna, nowe zastępuje stare, zmieniają się kryteria ocen. Dla mnie to była postać uwikłana w dramaty. Tak jak nasi wielcy romantycy. Uległ czarowi Adama Mickiewicza, zwłaszcza jego Balladom i romansom. Ślady wieszcza były tuż obok, w Wilnie. Skoro tak bardzo cenił jego poetycką siłę, może też chciał odegrać taką rolę? Rolę poety z misją? Poświęcił się poezji, pisaniu ponad wszystko.

M.M.: Choć w młodości marzył o czymś zupełnie innym. Myślał o wyprawach „na tropie przyrody”. Te marzenia nie spełniły się, ale jednak, jak wspomina, „został myśliwym, choć innego rodzaju. Jego zwierzyną „był cały świat widzialny i życie poświęcone próbom uchwycenia go słowami czy też trafienia go słowami”. Miłosz próbował uchwycić świat słowami, Ty próbowałeś uchwycić Miłosza migawką aparatu?

W.P.: Nie tylko. Są fotografie, ale i obiekty, quasi rzeźby. Z miejsc, w których byłem przywiozłem także… 25 próbówek, w których jest ziemia z jego wileńskiego podwórka przy Podgórnej, z Opitołoków, gdzie wypisano metrykę jego aktu urodzenia po rosyjsku, z Zarzecza (dzielnicy Wilna), Zaułka Literackiego, klasztoru Bazylianów, ważnej dla niego Krasnogrudy. W próbówkach jest woda z Czarnej Hańczy, Niemna, Wilejki, Wilii, ukochanej „małej czarnej rzeki” Niewiaży, nad którą spędził najmłodsze lata. Jest w nich też powietrze z Szetejń, z Wilna, znad Wigier. Alchemia. Ilustracja tego, co Miłosza ukształtowało, co stanowiło o jego wrażliwości, uczuciowości. Ziemia, która wydała zieleń nad Niewiażą, powietrze, które powołało do życia takie a nie inne konstelacje chmur nad Trakiszkami czy Werkami. Po wielu latach, pod koniec życia będąc na Suwalszczyźnie i na Litwie mówił, że gdyby nie ta przyroda i te miejsca, nie byłoby tej poezji. A i dla mnie, prywatnie, zatoczyło się koło, bo przypomniałem sobie, jak w 1999-tym roku pojechałem nad jezioro Narocz, w 60-ątą rocznicę spotkania w tym miejscu mojej Mamy i Ojca. Nie pozostało tam nic. I jedyną pamiątką, jaką z tamtego miejsca zabrałem, były piasek i woda z jeziora - przywiezione, przyznaję, bez głębszego sensu i celu, które stały przez lata na mojej biblioteczce i na które setki razy spoglądałem. Dopiero teraz nabrały znaczenia, przy Miłoszu…. Życiorysy: Miłosza, mojej Matki, Ojca, dramatyczne i ciężkie. A wokół takie chmury, krajobrazy, powietrze. Między trwałością i ulotnością toczy się życie...

M.M.: A Ty przekładałeś to na fotograficzne obrazy…

W.P.: Dzieje się tak każdorazowo, ale tym razem było szczególnie. Gdy stoi się przed wyzwaniem: „fotograficzny Miłosz” i deklaruje się podjęcia tego wyzwania, to następuje ten fantastyczny moment, gdy jedno przeistacza się w drugie: myśl, idea w obrazy. Należało zbudować koncepcję, sięgnąć do Miłosza jeszcze raz, przeczytać też to, co o nim napisano, uzupełnić. Było tego dużo – czytania na wiele miesięcy, które znów zachwycało i towarzyszyło powstawaniu fotografii. Trudno powiedzieć, że przeczytałem wszystko, na pewno nie, ale lektura była obfita – i od razu pojawiały się obrazy, zapachy, smaki, cała gama odczuć nawet bardzo intymnych. Jeśli poeta opowiada po latach o swoim pierwszym „przeraźliwym oczarowaniu” małą kuzynką (miał wtedy osiem lat!) to wiem, że chwila tamta zostawiła u Miłosza trwały ślad, była niezwykła i niesie w sobie wielki ładunek prawdy. I mnie także chodzi o przekaz prawdziwy. Więc wsiadam w samochód, jadę tysiąc dwieście kilometrów do dworu w Suryszkach (Syrutyszkach?), aby znaleźć (z trudem!) strzępy tego miejsca. Fotografia ta nie jest oszałamiająca, nie ma w niej fajerwerków, należy raczej do kategorii fotografii dokumentalnej z cyklu: tu byłem, widziałem. Ale ja to fotografowałem z wielkimi emocjami!, bo dotarłem, dokonałem odkrycia na własny użytek, znalazłem potwierdzenie. Dotknąłem Prawdy. I tak było niemal za każdym razem...

M.M.: Zacząłeś od miejsc najbliższych przyszłemu nobliście, najpierw na Suwalszczyźnie, a potem w - jak sam przyznawał - głęboko prowincjonalnym Wilnie, z którego chciał uciekać, i którego urok docenił dopiero na emigracji?

W.P.: Tak. Dokładnie od ulicy Podgórnej 5, na parterze, gdzie „krzywo rósł w brzydkim mieszkaniu z fikusem”. Myślałem o jego porannym wyjściu do szkoły. Podążałem za nim Jasińskiego, Portową, ulicą Góra Boufałłowa do skrzyżowania z Małą Pohulanką. Potem z nim wracałem, żeby poczuć, jak to naprawdę było. A podczas trzeciego przyjazdu do Wilna wniosłem korektę do jego drogi z domu do szkoły, skorzystałem ze skrótu przez wzgórze, bo pomyślałem sobie, że tylko „laluś” szedłby drogą wyznaczoną ulicą, a nie krnąbrny, naburmuszony i z wiecznie „nieprzyzwoitą miną” Miłosz; zresztą sam pisze, że do gimnazjum zawsze wpadał „zdyszany”. W podobny sposób odtwarzałem jego marszrutę z akademika przy Górze Bouffałowej 4 (niektórzy podają nr 5; zresztą takich niedokładności natrafiłem sporo) na Uniwersytet, szedłem „za nim” do Zaułka Literackiego, czy na Arsenalską 6, skąd z Wilna wyruszył na zawsze pokonując zieloną granicę, uciekając do Polski. I ja ruszyłem za nim.

M.M.: Więc prawdziwe śledztwo? Przewodniki, mapy, plany miasta stare, nowe, polskie, litewskie, szukanie, sprawdzanie, porównywanie. I wędrówka po pochyłych ulicach Wilna, „miasta obłoków podobnego do barokowej architektury podobnej do barokowych obłoków”?

W.P.: Wędrowałem, ale nie z głową w chmurach. Trzeba było odnaleźć miejsce przy Ludwisarskiej, gdzie razem ze Stanisławem Stommą z balkonu obserwowali profesorów z gimnazjum Zygmunta Augusta, i prowadzili dysputy, trzeba było znaleźć kawiarnię Rudnickiego, gdzie spotykali się literaci, zajrzeć do kościoła Bonifratrów, posiedzieć w nim, zrozumieć, dlaczego tak bardzo go lubił. Wyobrazić sobie roznegliżowanego Gałczyńskiego na Zarzeczu, czytającego Horacego, którego wtedy pracownik polskiego radia - „urzędnik Miłosz” - odwiedzał sprawdzając, dlaczego nie przychodzi do pracy… Trzeba było także oczyma wyobraźni zobaczyć na przedwojennej ulicy Niemieckiej znaną Miłoszowi panią Sorę Kłok, która w sklepie z gorsetami dyrygowała mnóstwem sprzedawczyń. Teraz w tym miejscu jest Jackpot, Part TWO, Jaeger albo jakiś inny sklep. Biedna pani Kłok... Jaki los ją spotkał, można się domyślać, skoro niemal wszyscy mieszkańcy dzielnicy żydowskiej zginęli z rąk hitlerowców w podwileńskich Ponarach. Wyjąłem z bruku ulicy Niemieckiej kamień i przywołałem pamięć Miłosza, a także tej kobiety, dzięki Miłoszowi. Tu też jest sedno mojego fotografowania, tej podróży za myślą Miłosza, czy fizycznie tropem Miłosza - ulicami, knajpami, zaułkami, bo odniosłem wrażenie, że nie raz, i to dzięki Miłoszowi, staję się niejako depozytariuszem ulotnych chwil, doznań czasu minionego, postaci, jak wspomniana Sora Kłok. Udało Ci się przywołać wiele miejsc, osób, zdarzeń, historię.

M.M.: A skąd w ogóle pomysł wędrówki śladami Miłosza?

W.P.: To właściwie ciąg dalszy ZNAJ, czyli Miłosza i jego kolegów: Zmarnowanej Niedzieli Ani Jednej. Pomyślałem o tym dwa lata temu, przy okazji wystawy prac moich studentów w Suwałkach; namawiałem ich wtedy na spływ kajakowy Czarną Hańczą, odwiedzenie Puńska w czasie odpustu, sympozjum poświęcone nobliście w Białej Synagodze w Sejnach. No, ale nikt z tego nie skorzystał, z wyjątkiem… mnie. Po 80-ciu latach takie jest ZNAJ.... Zrobiłem sobie z tego wielką ucztę i właśnie tam zacząłem eksperymentować z nieostrością obrazu fotograficznego, obrazem rozmytym, co według mnie, później, sprawdziło się, bo łączy w jakiś sposób czas przeszły z teraźniejszością.

M.M.: Twoje fotograficzne poszukiwanie Miłosza to dwa kraje, dziesiątki miasteczek, miejscowości i w Polsce i na Litwie…

W.P.: …Babańce, Wigry, Rachelany, Burbiszki, Hołny Mejera, Szołtany, Widugiery, Krasnogruda, Krejwiany, Becejły, Szetejnie, Opitołoki, Kiejdany, Kowno, Mariampol, Troki, ale przede wszystkim Wilno… ulica Wiwulskiego, Zaułek Bernardyński, Królewska, Mickiewicza, Młyńska, Pańska, Zygmuntowska, Bakszta, Wielka, Zawalna, Zamkowa, Trocka, Dominikańska …

M.M.: I powstał Miłosz.Tutejszy. Dotknąłeś miejsc, w których był. Czy udało Ci się „dotknąć” Miłosza?

W.P.: Tak, myślę, że tak. Trzy tysiące fotografii, sześć tysięcy przejechanych kilometrów "do Miłosza". I jeszcze jeden tysiąc, za kilka dni. Tak dla sprawdzenia, dla jednej fotografii w Werkach. Aby wszystko co sobie zaplanowałem, wymyśliłem, wymarzyłem, poukładałem dla Miłosza, o Miłoszu - stało się. Do końca, do zmęczenia. Gdyby stało się inaczej, miałbym wyrzuty, wobec Mistrza, wobec siebie. To „wyczerpanie” uskrzydla, dodaje sił, jest konieczne do następnego razu. A więc jeszcze jedna fotografia. Potem spacer od miłoszowego Zaułka Literackiego na Świętego Michała, gdzie dzieciństwo i młodość spędziła moja Mama. Bliziutko. Może sto metrów. Miała szesnaście lat, gdy poeta tam mieszkał. Czy się spotkali, minęli na ulicy, spojrzeli na siebie? Chodź , proszę, pójdziemy tam razem...

Wilno, Warszawa, 2011 

Komentarze

#1 "Widugiery" patcze na te

"Widugiery" patcze na te litewskie nazwy i miszle zhe ich dzhwienk dle polaka to tosamo jak kamieneim do wiadra. Nic nieznaczy.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.