O puszczy Korsaka i cukierkach od prezydenta Mościckiego


Na zdjęciu: Zofia Kisłowska (z domu Babińska), fot. Anna Pieszko
Nasze rodzinne albumy nierzadko przechowują cenne pamiątki. Ich właściciele, jak pani Zofia, są często świadkami niezwykłych historii, a w ich życiu przewijali się wyjątkowi ludzie. Ważne jest, by zdążyć zachować pamięć i ocalić od zapomnienia fragmenty nie tylko rodzinnych przekazów, lecz także lokalnych dziejów.





Zofia Kisłowska (z domu Babińska) jest jedną z najstarszych mieszkanek Rudnik w rejonie solecznickim. Urodziła się w 1933 r. w Sendkowie, małej miejscowości położonej w samym sercu Puszczy Rudnickiej, 10 km od Rudnik. Jej rodzice, Kazimierz Babiński i Stefania z domu Pieńkowska (spod Tietiańc), zamieszkali w Sendkowie w 1930 roku. Ojciec Kazimierz Babiński po odbyciu służby wojskowej pracował w Nadleśnictwie Rudnickim jako gajowy.


Fot. arch. rodzinne, opr. red.

Osada myśliwska prezydenta RP

Sendków (w niektórych źródłach Sędków) powstał jako osada myśliwska w 1930 r. Pomysł wybudowania myśliwskiego domku w puszczy wyszedł od Włodzimierza Korsaka, łowczego, referenta ds. łowieckich w Dyrekcji Lasów Państwowych w Wilnie. 

Kiedy dowiedział się on, że na obszernych, zarosłych olszyną i łozą bagnach północnej części nadleśnictwa Rudniki odbywa się bukowisko łosi, przekazał te informacje do ministerstwa w Warszawie. Zaproponował, żeby na południowej granicy tych bagien w suchym borze wybudować domek myśliwski i gajówkę i w ten sposób udostępnić gościom pobyt w dzikiej okolicy, oddalonej ok. 10 km od najbliższej osady ludzkiej. 

„Miało to ułatwić polowanie na rzadkiego zwierza. Przychylna i szybka odpowiedź, poparta przez miłośnika łowiectwa, prezydenta Rzeczypospolitej, prof. Ignacego Mościckiego, umożliwiła Dyrekcji Lasów wybudowanie w ciągu niespełna 1,5 roku drewnianych budynków. Jeden z nich, częściowo piętrowy, mieścił 5 pokoi i kuchnię. Drugi, nazywany gajówką, był parterowy, dwupokojowy. Miejscowość tę nazwaliśmy Sendków [od nazwiska Sendek, który dowodził zjednoczonymi oddziałami powstańców i wyszedł zwycięsko z tej potyczki. W bitwie zginął dowodzący Moskalami porucznik carskiej armii Arbuzow – przyp. aut.]” – wspominał w swoim pamiętniku Włodzimierz Korsak, który od 1 stycznia 1929 r. aż do wybuchu II wojny światowej piastował stanowisko łowczego w Wilnie. Jako łowczy Wileńszczyzny obowiązany był m.in. do organizacji polowań, co zresztą czynił wzorowo.

„Jesienią 1930 r. przyjechał na bukowisko łosi prezydent Mościcki, a sprowadzony przeze mnie wabiarz Nielubowicz już pierwszego poranka przywabił młodego byka ósmaka, który był pierwszym trofeum czcigodnego gościa” – zapisał w pamiętniku Włodzimierz Korsak.


Na zdjęciu: Zygmuś, Zosia i Heniuś Babińscy, fot. arch. rodzinne, opr. red.

Urodzona w Sendkowie

We wspomnianej gajówce w Sendkowie zamieszkał Kazimierz Babiński, ojciec naszej rozmówczyni, któremu przydzielono domek za dobre wykonywanie obowiązków. Przeniósł się tam z żoną Stefanią i dwójką dzieci, synami Zygmuntem i Henrykiem, nieco później przyszła na świat najmłodsza Zofia. W kościelnej metryce chrztu jako miejsce urodzenia ma ona wpisany właśnie Sendków, który stał się swoistą „jednostką administracyjną”. 

Pałacyk myśliwski w Sendkowie stawał się rezydencją prezydenta Rzeczypospolitej Ignacego Mościckiego na okres jego pobytu w puszczy. „Puszcza Rudnicka staje mi się coraz milszą i piękniejszą” – 90 lat temu napisał w księdze pamiątkowej 12 września 1934 r. prezydent RP. Kilka razy przyjeżdżała tutaj również żona prezydenta, pani Maria. Zachował się jej wpis w księdze pamiątkowej: „Bardzo pragnę powrócić do kochanego Sędkowa. 12 września 1935 r. Marya Mościcka”.

Pani Zofia zachowała miłe wspomnienia z wizyt pana prezydenta, który corocznie przyjeżdżał na polowanie na łosia. 

– Dobrze pamiętam, jak miał przyjechać prezydent. Byłam jeszcze dzieckiem. Staliśmy wszyscy w oknach i czekaliśmy na jego przyjazd. Niestety, była to jesień, wcześnie się ściemniło, więc momentu jego przyjazdu nie widziałam. Ale następnego dnia zobaczyliśmy prezydencki samochód, a pani prezydentowa przyszła na nasz dziedziniec, żeby dać cukierki dzieciom, wręczyła je memu starszemu bratu Heniusiowi. Miałam nawet wspólne zdjęcie, ale gdzieś się ono zapodziało. Pani prezydentowa była bardzo elegancka, chodziła w pięknej białej sukience. Za pałacem były ścieżki i ławeczki, często tam spacerowała – wspomina Pani Zofia. 

Wśród dziecięcych wspomnień naszej rozmówczyni zachował się też jaskrawy obraz kucharza, który gotował dla prezydenta. – O, taką miał czapkę – Pani Zofia rysuje w powietrzu ogromny przechylony na jedną stronę kołpak kucharski. 

Wspomina też, że przed pałacem mieścił się wielki klomb, na którym kwitło mnóstwo kwiatów. Poza pałacem i gajówką wśród zabudowań stała też leśniczówka. Były też wędzarnia i strzelnica, a także solidny barak dla robotników sezonowych. 

Jak mówi, pałac w Sędkowie odwiedzało wiele wybitnych postaci, gości z Wilna, ale też z zagranicy. Polowano na łosie, głuszce, wilki.


Na zdjęciu: rodzina Babińskich w komplecie, fot. archiwum rodzinne, opr. red.

Wańkowicz: „Co krzaczek, to Korsaczek”

Gościli tu marszałek Edward Rydz-Śmigły, łowczy, pisarz i żołnierz Leopold Pomarnacki. Na zlecenie zwierzchnictwa Włodzimierz Korsak podejmował tu na przełomie 1938–1939 delegację Holendrów.

Którejś jesieni zawitał Melchior Wańkowicz, który opisał wizytę w Sendkowie w jednej ze swoich książek. „Dane jednak nie są tam ścisłe. Nie polowaliśmy z nim na jarząbki, chociaż ten ptak znalazł się na obiadowym stole, a towarzyszyła mu nieskończona ilość rydzów uzbieranych przez dzieci Babińskiego. Cytuje tam Wańkowicz znane przysłowie: »Co krzaczek, to Korsaczek«, ale nie wspomina o tym, że jako żarłok i smakosz wsunął przy jednym posiedzeniu przy stole 200 rydzów” – zanotował w swoich wspomnieniach Włodzimierz Korsak. 

Wspominając o gajowym Kazimierzu Babińskim, ojcu pani Zofii, Korsak pisze, że „był to ciekawy typ. Stosunkowo młody, obarczony liczną rodziną, małomówny i posępny. Gdy dostał stanowisko gajowego, a zwłaszcza strażnika zwierzyny, w tym coraz bardziej rozradzających się łosi, dbał o zwierzostan i chronił go”.

Na co dzień przy Sendkowie funkcje wabiarza łosi sprawował Ferbotko. Kiedy polował prezydent, do Sendkowa zjeżdżał bardziej doświadczony „specjalista” spod Grodna – Nielubowicz.


Na zdjęciu: panowie spędzają wolny czas przy kartach, fot. archiwum rodzinne, opr. red.

W rodzinnym albumie pani Zofia przechowuje sporo zdjęć z przedwojennego okresu. Wszystkie te fotografie zostały zrobione przez Włodzimierza Korsaka. Był on wielkim znawcą i miłośnikiem natury, z lasu czerpał „prawdziwe szczęście” swego życia. Na polowania zabierał aparat fotograficzny Leica, a zdjęcia służyły jako ilustracje do książek przyrodniczych jego autorstwa. Namiętność łowiecką łączył od początku „z umiłowaniem przyrody, z coraz intensywniejszym wnikaniem w jej nieśmiertelne piękno i mocniejszym zespalaniem się z jej rzeczywistą istotą”. Poprzez twórczość literacką i plastyczną w pewnym sensie służył przyrodzie, działając na rzecz jej ochrony. 

 

Jak wspomina pani Zofia, Korsak m.in. dbał o przeniesienie do Puszczy Rudnickiej populacji rysi, które na tym obszarze nie występowały wcale. W tym celu para rysi hodowana była w gajówce. 


Na zdjęciu: nieistniejąca już brama wjazdowa do parceli pałacu myśliwskiego w Sendkowie, fot. archiwum rodzinne, opr. red.

Idea parku narodowego zmarnotrawiona

Warto dodać na marginesie, że w roku 1936 Włodzimierz Korsak wydał m.in. książkę poświęconą Puszczy Rudnickiej, gdzie zawarł szczegółowy opis przyrody lasów położonych ok. 30 km od Wilna. W książce tej wyszedł z nowatorską na owe czasy inicjatywą stworzenia z Puszczy Rudnickiej parku narodowego.

„Stwarzając taki klejnot przyrody – argumentował – jedyny w kraju, damy jednocześnie społeczeństwu wspaniały teren do poważnych – naukowych – i lżejszych – odpoczynkowych – wycieczek, otworzymy dla miłujących odwieczne piękno dzikiej natury niewyczerpaną kopalnię tego piękna, przebogatą skarbnicę szczęścia ludzkiego”. 

Żal, że niespełna sto lat od napisania tych słów idea została zaprzepaszczona, a „niewyczerpalna kopalnia piękna” jest wycinana w pień na potrzeby poligonu wojskowego.


Na zdjęciu: gajowi w Sendkowie, fot. archiwum rodzinne, opr. red.


Kazimierz Babiński (od lewej) i Wincenty Zmitrowicz z upolowanymi wilkami, fot. archiwum rodzinne, opr. red.

Wojna…

Z radia, które stało w pałacu myśliwskim w Sendkowie, rodzina Babińskich dowiedziała się o zbliżającej się wojnie. Leśniczówka została rozgrabiona i zniszczona, a rodzina Babińskich musiała się przenieść do niewykończonego jeszcze własnego domu w Rudnikach. 

Pani Zofia, która posługuje się piękną polszczyzną, zdążyła wtedy ukończyć jedną klasę szkoły początkowej. 

– Gdy rozpoczęła się wojna, szkoła przestała urzędować. Mamusia wynajęła nauczyciela Dembeckiego, z którym w ciągu roku opanowaliśmy dwie klasy – wspomina. 

Kiedy wojna zbliżała się ku końcowi, Niemcy uprzedzili okolicznych mieszkańców, by nie zbliżali się do budynku szkoły, gdzie mieścił się ich sztab. Wycofując się z zajętych Rudnik, wysadzili w powietrze szkołę, w której przechowywali dokumenty i amunicję. – Miałam wrażenie, że palą się całe Rudniki. Ludzie w popłochu uciekali, ja razem z nimi, choć byłam mała, ale biegłam do lasu, żeby się ukryć – wspomina. 

Dziś pani Zofia jest prababcią dwóch nastoletnich prawnuczek, babcią czworga wnuków, mamą czworga dzieci. Jest niezwykle witalną, otwartą, powszechnie szanowaną osobą. Chętnie dzieli się wspomnieniami o Sendkowie, opowiada o losach lokalnych mieszkańców uwikłanych w skomplikowane dzieje. Jest prawdziwą ambasadorką swojej małej ojczyzny, a jej relacja jest budującą opowieścią o pięknym fragmencie przedwojennej historii Wileńszczyzny.

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” nr 16 (47) 27/04-03/05/2024