PRZEGLĄD PRASY. O honorze polskim i litewskim


Piknik powyborczy AWPL, fot. www.wilnoteka.lt
W minionym tygodniu niektóre media porzuciły wreszcie konwencję przepisywania doniesień agencji prasowych i sypnęły autorskimi artykułami. Ich ostateczna wymowa nie była może przychylna Polakom, ale przynajmniej różniły się od mdłych informacji agencyjnych.
W słoneczną sobotę do miejscowości Bieliszki nad jeziorem Oświe ciągnęły nie tylko rzesze aktywistów AWPL chcące uczcić sukces w wyborach samorządowych. Specyfiką zabaw polskich zainteresował się także portal lrytas.lt. Złośliwi dziennikarze nie chcieli jednak ulec czarowi wileńskiego „zastolja” i zaczęli szukać dziury w całym, mianowicie dociekać za czyje pieniądze bawi się partia i dlaczego uczestnicy uroczystości byli przywożeni na miejsce nie czym innym jak transportem należącym do samorządu rejonu wileńskiego, między innymi autobusami szkolnymi. Reporterów nękały też inne podejrzenia. Minidochodzenie piknikowe zaowocowało artykułem i reportażem wideo na portalu pod tytułem „Na balu powyborczym AWPL - transport służbowy i służby porządkowe samorządu”.

„Jak twierdzą źródła portalu lrytas.lt, partia oblewała sukces wyborczy za pieniądze Samorządu Rejonu Wileńskiego. Podobno 23 starostwa przeznaczyły po 600 litów ze swego budżetu rzekomo na koszenie trawy, a w rzeczywistości za te pieniądze sfinansowano bal” - czytamy w publikacji.

Retoryka ta nieco przypomina rozgłoszenie faktu o zbieraniu podpisów za autonomią Wileńszczyzny - nikt nic nie widział i udowodnić nie potrafi, ale oskarżyć portalu o pomówienie też się nie da, bo tylko cytuje „źródła”.

W rozmowie z dziennikarzem prezes AWPL Waldemar Tomaszewski i mer rejonu wileńskiego Maria Rekść zaprzeczyli twierdzeniu „źródeł” i zapewnili, że imprezę powyborczą zorganizowano z budżetu partii. M. Rekść (dziennikarz twierdzi, że przed rozmową z nim usiłowała się chować) poinformowała pogodnie, że „AWPL ma pieniądze”, a W. Tomaszewski zdradził kilka sposobów na zaoszczędzenie - zamiast wynajmować firmę cateringową, można samemu przygotować przekąski i napoje.

Trudniej byłoby odeprzeć zarzut o korzystanie z transportu samorządowego, bo w reportażu wideo rzędy urzędowych busów skwierczą w czerwcowym słońcu, prawie jak kiełbaski smażone na grillu (dar od sponsorów). Jeśli wierzyć dziennikarzowi, przedstawiciele AWPL przyjęli jednak taktykę niewiernego męża z dowcipu, który przyłapany z kochanką na gorącym uczynku, mówi do żony: „Kochanie, wierzysz mi czy własnym oczom?”. Autor pisze, że „władze rejonu zapewniały, iż żadnego transportu ani służb porządkowych samorządu nie widziały. A nawet gdyby tak było, to nic w tym złego”. 

„Vilniaus diena” postanowił wreszcie zainteresować się ustawą o oświacie. Dziennikarza zafrapowała kwestia, jak ustawa zostanie wcielona w życie. I rzeczywiście, odkrył, że będą trudności. Nie chodziło mu jednak o podręczniki, programy czy zobowiązania bez pokrycia, które składa Ministerstwo Oświaty. Okazało się, że jeśli ktoś jest winien, to właśnie Polacy!

W publikacji „W szkołach mniejszości narodowych nauczyciele nie znają litewskiego” autor Andrejus Žukovskis (Andrej Żukowskij? Andrzej Żukowski?) pisze: „Sprzeciwiający się nowelizacji ustawy o oświacie politycy polscy pomijają jedną rzecz - chyba najwięcej trudności powstanie, bo nie wszyscy polscy nauczyciele sami znają język litewski”.

Po uważnej lekturze czytelnik dowie się, że ewentualny problem z terminologią litewską mogą mieć nauczyciele starszego pokolenia, w małych wiejskich szkołach. Nie dotyczy ten problem ogromnej większości szkół polskich, które borykają się zgoła z innymi problemami. O nich też mówi się w publikacji, do głosu dochodzą dyrektorzy i nauczyciele ze szkół mniejszości, między innymi Irena Wolska z Gimnazjum im. J. Śniadeckiego w Solecznikach czy Zygmunt Jaświn ze  Szkoły Średniej im. S. Moniuszki. Znalazło się w artykule także miejsce na obiektywne fakty, na przykład stwierdzenie, że uczniowie szkół polskich dobrze znają litewski, że wysoki jest wskaźnik dostania się na studia wyższe, że wiele punktów reformy jest nie do końca przemyślanych.

A jednak tytuł artykułu, bezdyskusyjnie oznajmiający o „nieuctwie” polskich nauczycieli, już z góry formuje negatywną opinię o Polakach jako leniach, którzy potrafią tylko krzyczeć, sami zaś nie robią nic konstruktywnego. Wiadomo, taki tytuł gwarantuje o wiele większe zainteresowanie artykułem, jeśli czytelnik nie ograniczy się do przeczytania nagłówka i z tego jednego zdania nie wyciągnie wszystkich wniosków.

Temat ustawy o oświacie porusza w swoim komentarzu autorskim na portalu Delfi.lt także polityk Algis Čaplikas. W tytule zapytuje retorycznie: „Dlaczego przywódcy AWPL skazali swoich rodaków na los chłoporobotników?”.

Algis Čaplikas jest jednym z autorów poprawek do ustawy o oświacie, które zaakceptował sejm. Pisze: „Chcę podkreślić, że nowelizacja ta nie będzie dyskryminowała Polaków, tylko pomoże im, nie tracąc tożsamości narodowej, integrować się z życiem społeczeństwa, łatwiej zdobyć wyższe wykształcenie, znaleźć dobrze płatną pracę i konkurować we wszystkich sferach rynku pracy”.

Obietnice tych łask są już dobrze znane Polakom. Ciekawe swoją drogą, co na to Litwini, tak doskonale znający język litewski, a jednak - w poszukiwaniu dobrze płatnej pracy i perspektyw - masowo zmiatający za granicę.

Zdaniem pana Čaplikasa „problem Polaków powstał właśnie w czasie tego z nostalgią wspominanego złotego dziesięciolecia (od roku 2000, przyp. red.), kiedy całe społeczeństwo polskie żyjące na Litwie zostało sprzedawczyniami w Maximach, kierowcami i handlarzami na rynku (niech się nie obrażą przedstawiciele tych zawodów). W ciągu ostatniego dziesięciolecia na Litwie zaszła nie integracja, a segregacja Polaków”.

„Chyba dla wszystkich jest jasne, dlaczego Polakowi, wychowanemu w społeczności mówiącej wyłącznie po polsku, nawet po skończeniu szkoły ze wspaniałymi wynikami trudno wyrwać się z Solecznik, Dziewieniszek czy Podbrodzia, dlaczego Polak, który otrzyma dyplom Uniwersytetu w Białymstoku, praktycznie nie może znaleźć dobrze płatnej pracy w Wilnie”.

Nie jest to bynajmniej jasne dla wszystkich, ale autor musi przecież budować swoją publikację na jakiejś tezie, niechby i wyssanej z palca. Co z powodzeniem czyni: „Zupełnie niejasne jest, dlaczego przywódcy AWPL nie zachęcają swoich rodaków do integracji, tylko odwrotnie, każą zamknąć się przed światem, „rodzą” całe pokolenia chłoporobotników i skazują swoich rodaków tylko na ciężkie i źle płatne prace”.

Trudno byłoby nawet polemizować z tak wybiórczo przedstawionymi faktami. A. Čaplikas podsumowuje: „Sztuczna histeria z powodu rzekomej dyskryminacji Polaków nie rozwiąże problemów, które piętrzyły się w ciągu dziesięciu lat”. Zapewne rozwiąże je błyskotliwie przez pana Čaplikasa pomyślana ustawa o oświacie.

Dobrze, że Polacy na Litwie mają Ewelinę Saszenko, inaczej zanudziliby się na śmierć tematyką okołodyskryminacyjną. Ewelina wynosi nas na wyższy szczebel w społeczeństwie. Z chłoporobotników awansujemy do elity. Nasza gwiazda trafiła na okładkę pisma „Žmonės“ („Ludzie”).

Nie trzeba lekceważyć tego wydarzenia medialnego, bowiem w pewnych kręgach ludzie dadzą się poćwiartować lub chętnie zapłacą kilkanaście tysięcy, byle być w „Ludziach”. „Žmonės” to tygodnik o życiu tak zwanych wyższych sfer. W nim dziennikarze, w przeciwieństwie do swoich kolegów z prasy poważnej, nie obijają się. Co tydzień można znaleźć najświeższe wiadomości o tym, kto się rozwodzi, kto kupił psa, kto jak się ubrał na modne przyjęcie. Zawsze są też aktualne wywiady, w których gwiazdy dzielą się swoim bogatym życiem wewnętrznym. Podobno celebryci konkurują, o którym więcej napisze pismo „Žmonės” i na której stronie.

Sama Ewelina przyznała się do wstydliwej tajemnicy: „Pamiętam, że w dzieciństwie bardzo chciałam trafić na okładki takich pism jak „Laima”, „Moteris” („Kobieta”), „Cosmopolitan”. Nie chciałam, by o mnie pisano, ale być na okładce - bardzo!”.

Ewelina wystąpiła więc na okładce i w fotosesji, ale musiała też udzielić wywiadu, chociaż o tym akurat nie marzyła. Połowa pytań dotyczyła tematyki polskiej. Wywiad zaczął się od pytania: „Wyraz „Polska” stał się jak zarzut... Masz tam rodzinę? Dużo koncertów? Jakie są twoje związki z Polską?”. Kolejne pytania, w których ciekawość mieszała się z prowokacją i które rzeczywiście brzmiały jak zarzut, dotyczyły sponsora z Polski („Podobno nawet nie szukaliście sponsorów na Litwie?”) oraz wyników głosowania na „Eurowizji” („Polska jeszcze nigdy nie dała litewskiej piosence dwunastu punktów. Wyjechali wszyscy twoi krewniacy do Polski i zagłosowali?”).

Ewelina jednak nie dała sobie w kaszę dmuchać - na pytania odpowiadała rezolutnie, z humorem i dużą pewnością siebie. Dostało się i lokalnym blond gwiazdkom, wykonującym piosenki z trzech nut, i krytykom słynnej eurowizyjnej sukienki („Nie za bardzo mnie to obchodzi. Mam dobrą figurę. Jaką Bozia dała, taką się cieszę. W końcu mam większe zalety - głos i słuch”).

Po stwierdzeniu: „Eurowizja dobra jest tym, że można spojrzeć na siebie inaczej. Wszyscy tylko biją: nie taka... i nie taka... i jeszcze nie taka... A tam zrozumiałam: „Wiesz co, dobrze śpiewasz””, dziennikarka nie wytrzymała i wypaliła: „Czego jak czego, ale polskiego honoru masz pod dostatkiem”. Trzeba zaznaczyć, że w rozumieniu Litwinów ten polski honoras to nie godność, a raczej pewna zarozumiałość i buta, coś, co świetnie określa folklorystyczne powiedzonko, którym Litwini określają Polaków: „Co to ja, co to moja kamizelka”.

A Ewelina odpowiedziała: „Jasne, że mam. Bez tego honoru w ogóle bym zginęła! I tak jestem za miękka, jeszcze tylko uczę się być silna, walczyć o siebie, kiedy trzeba, powiedzieć „nie””. Dziennikarka jeszcze spróbowała nieśmiało: „Jesteś twarda, walisz prosto z mostu wszystko co myślisz... Może warto by wziąć kilka lekcji kontaktów z mediami...”. „Nie rozumiecie jednej rzeczy: po prostu wiem, że dobrze śpiewam! A ludzi powinno obchodzić tylko to, jaka jestem na scenie, co im daję wtedy, gdy śpiewam. A na scenie nie jestem ani arogancka, ani zarozumiała”. Tak właśnie, dzięki polskiemu honorowi, Ewelina Saszenko wyróżniła się z rzeszy gwiazdek litewskich, słodko szczebioczących na łamach „Žmonės”.

Próbkę litewskiego honoru zademonstrowała telewizja LNK w reality show „Aš myliu Lietuvą” („Kocham Litwę”). Program ten zapowiadany był jako „istotne ogólnonorodowe wydarzenie”. Koncepcja show jest następująca: 18 uczestników podzielonych na trzy zespoły miało odwiedzać miasta, miasteczka i wsie, w których własnym przykładem mieli wskrzesić wiarę ludzi w Litwę, napawać ich optymizmem i budzić w nich uczucia patriotyczne. Uczestnicy programu mieli to robić, realizując projekty socjalne, etnograficzne, czy też upamiętniając bohaterów narodowych. Patronat nad programem objął były prezydent Litwy Valdas Adamkus.Taki był wzniosły plan, okazało się jednak że rzeczywistość... skrzeczy. Patriotyzm litewski przyrównano w tym programie do wandalizmu i ciemnogrodu.

W jednym z odcinków młodzi patrioci otrzymali zadanie: udać się do gniazda bezprawia, gdzie otwarcie deptane są ustawy litewskie, czyli do... Ejszyszek! Celem telewizyjnych bojówkarzy stały się dwujęzyczne tabliczki. Ponieważ ich obecność na domach jest naruszeniem obowiązującego obecnie na Litwie prawa, młodzieńcy sami postanowili wymierzyć sprawiedliwość: tabliczki zlikwidować czy raczej przepołowić. W odcinku pokazano, jak pod aplauz swoich kompanów dwóch uczestników odrywa tabliczkę z prywatnego domu, zgina ją na pół, by widoczny był tylko napis litewski, i przybija z powrotem.

Smaczku niech doda fakt, że jednym z bohaterów był uczestnik Gžegožas, którego twórcy programu przedstawiają jako mającego polskie korzenie. Sam Gžegožas z zapałem deklaruje jednak, że jest Litwinem, jego przodkowie byli Litwinami i mówili po litewsku, jedynie Wilno zostało w swoim czasie spolonizowane. Ten typ tak ma, wystarczy przypomnieć sobie Katažynę Andruškevič.

Kilkuminutowy epizod, pokazany przez LNK, wywołał wielkie poruszenie wśród społeczności polskiej. Tymczasem telewizja, po pokazaniu programu ewidentnie nawołującego do waśni narodowościowych, umywa ręce, zrzucając odpowiedzialność za pokazane kadry na firmę producencką. Ta z kolei broni się, że tablice nie były zrywane, był to jedynie swego rodzaju happening, uzgodniony zawczasu z właścicielami posesji. Mimo to wymowa programu pozostaje jednoznaczna. Zresztą, lepiej jeden raz zobaczyć niż sto razy przeczytać. Bohaterska akcja rozpoczyna się w 21 minucie nagrania. Ku chwale ojczyzny!  

Komentarze

#1 Obejrzałam wspomniany

Obejrzałam wspomniany fragment żenującego show .... Patriotyzm po litewsku- umyć koszulką pomnik Witolda ... A jakby tak jeszcze bez stanika, to by dopiero był czyn- godny co najmniej odznaczenia państwowego!!! Myślę, że w następnym odcinku któraś powinna oddać się przed kamerą jakiemuś litewskiemu politykowi patriocie ( czytaj Polakożercy ) . Albo np. sędziemu orzekającemu w sprawie dwujęzycznych tabliczek, żeby go w poglądach utwierdzić ..... Jeśli postawa młodej "światłej" mlodzieży litewskiej ma byc alternatywą dla postawy nie znającej- co wszak nie podlega dyskusju - litewskiego sprzedawczyni z solecznickiej Maximy- to ja dziękuję....

#2 No to teraz wiecie jak tu , w

No to teraz wiecie jak tu , w RL jest - tu w RL -ludzie to tylko Ci, uwiecznini na lamach "Žmonės" a wydawcą kolorowego chyba wciąż firma handlująca alkoholem. A ci młodzi z shoureality też chcieli by być ludżmi.

#3 Kolejny bardzo dobry

Kolejny bardzo dobry przegląd. Brawa dla autorki.

Co do Eweliny to nie wierzę, że dziennikarka zadawała jej takie niemiłe pytania. Żadnego szacunku dla jej polskości. Tak czy siak fajnie, że żmudzińska gazeta uznała Ewelinę za człowieka (Żmones).

Jesli chodzi o As myliu Lietuva to żal i smutek po prostu. Ja bym już im dał cokolwiek zrywać.

#4 Proponuję by Redakcja zrobiła

Proponuję by Redakcja zrobiła wywiad z tym "Grzegorzasem" . Smutno, bardzo smutno...

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.