PRZEGLĄD PRASY. O tajemniczej sukience i "Panu Tadeuszu"


Ewelina Saszenko, fot. wilnoteka.lt
Nastroje antypolskie w mediach okrzepły. Czy to spokój po burzy czy dopiero zaczerpnięcie oddechu przed nową falą ujadania - nie wiadomo. Tymczasem jest dość spokojnie i nudnawo, bo, co tu kryć, litewskie dziennikarstwo nie jest opiniotwórcze, a jedynie odtwórcze. Dlatego dzisiaj o kilku rodzynkach, które dodają smaku przaśnemu chlebowi powszedniemu litewskiej informacji.
Można się pokusić o twierdzenie: To nie media litewskie nadają ton rzeczywistości, lecz rzeczywistość formuje retorykę mediów. Gdy na arenie politycznej wrzało od słownych potyczek polityków oraz działaczy polskich i litewskich, media chętnie eskalowały każdą, nawet najmniej znaczącą wypowiedź. Ostatnio, gdy do głosu coraz częściej dochodzą przedstawiciele umiarkowanych opcji, także informacje w mediach mają ton neutralny. Nie znaczy to, że w jednym czy drugim wypadku dziennikarze przepuszczają fakty przez pryzmat subiektywnej opinii. Po prostu relacjonują najświeższe wydarzenia.  

I, najwyraźniej, sami się czasami gubią - czy już zostać dziennikarzami-światowcami, o otwartych poglądach i europejskich standardach pracy, czy jednak żal jeszcze opuszczać litewski zaścianek... Takie rozterki można było w tym tygodniu obserwować na portalu Delfi.lt.

W środę ukazał się tu artykuł Eglė Samoškaitė pod tytułem „Czesław Okińczyc: W walce o fotel przewodniczącej partii konserwatystów I. Degutienė stosuje antypolską retorykę”. Publikacja opisywala wypowiedź Czesława Okińczyca - doradcy premiera, sygnatariusza Aktu Niepodległości Litwy, prezesa Radia „Znad Wilii” podczas debaty nad raportem ekspertów litewskich o stosunkach polsko-litewskich. W środę nazwisko doradcy w tytule i w tekście było zapisane jako „Cz. Okińczycas”. Fakt ten okazał się tak niezwykły, że wnet obiegł nawet portale społecznościowe. Wilniucy się dziwili - Delfi wykazało się szacunkiem do rozmówcy i zapisało nazwisko polskie w oryginale? I nawet literę „ń” na klawiaturze znaleźli? Niesamowite!

Rzeczywiście, tak bardzo niesamowite, że już po paru dniach samo Delfi przestraszyło się swojego szalenie odważnego gestu. W piątek po południu nazwisko zostało zmienione na „Č. Okinčicas“. Czyżby pani Eglė Samoškaitė (po zastanowieniu należałoby chyba zmienić na Egle Samoszkajte) obawiała się Komisji Języka Litewskiego? A może wzięła pod uwagę komentarze wpisywane pod artykułem przez kwiat inteligencji litewskiej, który burzył się, że są w tekście nieznane litery? Sądząc po gramatyce i składni wyżej wspomnianych komentarzy, ich autorom nieznane są nie tylko litery polskie. Najwyraźniej jednak Delfi postanowiło, że nie warto zawyżać poziomu swoich czytelników. I to akurat już nie było dziwne.

Zdziwiło nieco posunięcie dziennika „Vilniaus diena”, który szarą rzeczywistość postanowił ubarwić wytworami własnej fantazji. Baśniowa publikacja ukazała się już ponad tydzień temu, była jednak tak osobliwa, że warta wzmianki.

Pamiętacie opowieści o czarnej wołdze, która krąży po podwórkach i porywa ludzi? Wielu ją widziało, ale dowodów na jej istnienie nie ma... Cóż, ta legenda miejska rodem z czasów sowieckich jest już passe. Obecnie po podwórkach krążą i do mieszkań pukają... polskie dzieci, zbierające podpisy pod żądaniem autonomii dla Wileńszczyzny! Dowodów na ich istnienie nie ma, ale widziała je pewna pani, która o swoim spotkaniu opowiedziała dziennikowi „Vilniaus diena”. A ten, jak na poważną gazetę przystało, wydrukował artykuł oparty na relacji jednej anonimowej osoby na pierwszej stronie.

W publikacji Dovilė Jablonskaitė „Czy podpiszecie się pod autonomią Wileńszczyzny?” przytoczona została opowieść mieszkanki wileńskiej dzielnicy Justiniškės, która chciała pozostać anonimowa.

„Patrzę, stoją chłopczyk i dziewczynka. Grzecznie się przywitali - po polsku. I podali kartkę z podpisami. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom - z żądaniem autonomii dla Wileńszczyzny! Pytam, kto te dzieci przysłał. Z odpowiedzi nie zrozumiałam, czy AWPL czy ZPL - jakiś twór polityczny. Wyobrażacie sobie, żeby dzieci wciągać w takie sprawy! Ale wszystko tu jest jasne - gdyby przyszedł dorosły, za zbieranie takich podpisów dostałby w nos, a dzieci przecież nikt nie skrzywdzi...”.

Ten emocjonalny wywód musi starczyć za dowód prawdziwości podanych słów. W ramach udawania rzetelności dziennikarskiej autorka artykułu poprosiła o komentarz Wandę Krawczonok z AWPL, która nazwała pogłoski o zbieraniu podpisów prowokacją. W publikacji wypowiedział się także Ryszard Maciejkianiec, ale nawet on ocenił cytowane wiadomości jako absurdalne.

Drugą połowę artykułu zdominowały eksperckie wypowiedzi... nie kogo innego, jak wybitnego znawcy spraw polskich, Kazimierasa Garšvy. Opowiadał on o niezbitym fakcie - dawnym marzeniu Polaków o autonomii. Marzeniu, które krok po kroku próbują wcielić w życie, na przykład zawieszając tabliczki z nazwami ulic w dwóch językach. Kolejnym dowodem na realność separatystycznych pragnień jest, według K. Garšvy..., grupa utworzona na portalu społecznościowym „Facebook”, której członkowie opowiadają się za autonomią dla Wileńszczyzny.

Jako kolejny ekspert zaproszony został Romualdas Ozolas. Wspominał on lata po upadku Związku Radzieckiego, kiedy to Polacy na Wileńszczyźnie zabiegali o autonomię, i stwierdzał autorytatywnie, że z tych zamierzeń nie zrezygnowali. Dostrzegał w tym wyraźne wpływy Warszawy, dowodem na co miałaby być przede wszystkim Karta Polaka.

Jeszcze kilka wstawek o epizodach separatystycznych nastrojów w historii Litwy i Polski, do tego zdjęcie z sugestywnym podpisem: „Autonomia Wileńszczyzny - dawne marzenie Polaków”, i artykuł gotowy! Publikacja była poniżej krytyki - do tego stopnia, że tej oskubanej kaczki dziennikarskiej nie podchwyciły nawet inne gazety ani portale internetowe. A przecież temat, zdawałoby się, chwytliwy, bo antypolski. Widocznie szyty zbyt grubymi nićmi.

W przeciwieństwie do sukienki Eweliny Saszenko, która - nie wiadomo, jakimi nićmi szyta - wzbudziła jednak duże zainteresowanie litewskich mediów. Być może z powodu od pewnego czasu umiejętnie budowanej intrygi - strój wokalistki był utrzymywany w tajemnicy, niczym ślubna kreacja obecnej już żony księcia Williama, Kate Middleton.

Ogólnie informacje o Ewelinie Saszenko były najprzyjemniejszym polskim wątkiem ostatnich dni. Zresztą, akcentów polskich trzeba by tu doszukiwać się na siłę, bo litewskie media polskiego pochodzenia Eweliny już raczej nie podkreślają. Pojawiają się jedynie wzmianki o polskim sponsorze - litewskiego nie udało się znaleźć.

Dziennikarzy nie zainteresowała nawet wiadomość o tym, że swoje nazwisko na Eurowizji Ewelina zamierza przedstawić w transkrypcji polskiej. Powiedziała o tym w programie telewizyjnym Edmundasa Jakilaitisa „Litwa na żywo” („Lietuva tiesiogiai”). Już wcześniej takie posunięcie sugerował piosenkarce publicysta dziennika „Lietuvos rytas” Ramūnas Zilnys, który jeszcze w marcu napisał w felietonie:

„Będzie największą głupotą, jeśli Ewelina nie skorzysta z możliwości nazwania się w podpisach: Ewelina Saszenko. I nie trzeba w to mieszać ambicji narodowych. Jeśli na konkurs Litwa wybrała Polkę, tą kartą trzeba koniecznie zagrać. Przedstawicieli tej narodowości jest rozsianych po Europie o wiele więcej niż Litwinów. Czytać biografie wykonawców rzadko który miałby czas. Wysłać im czytelny przekaz, że na scenie drze gardło swoja dziewczyna, na pewno nie zaszkodzi”.

Swojskość - potężny atut. Z tym zresztą nie powinno być problemu. Bo jeśli piosenka Eweliny Saszenko przenosi słuchaczy w amerykańsko-magiczne klimaty baśni disneyowskich, to suknia tchnie nieco dobrze znanym klimatem rewii mody na podwileńskim weselu. Strój ten kładzie nacisk, czy wręcz, rzec można, ucisk, na kształtne formy Eweliny. Media litewskie nie krytykowały jednak wyboru wokalistki, a jedynie z nietypową dla siebie powściągliwością komentowały, że „suknia podkreśliła figurę Eweliny”, czy z pewnym niedowierzaniem relacjonowały, iż „Ewelina po obejrzeniu zdjęć z prób muzycznych jest zadowolona ze swojej sukni”.

Wybuchu doniesień eurowizyjnych należy oczekiwać w następnym tygodniu, już teraz jednak niektóre media poświęcają Ewelinie szczególną uwagę. „Lietuvos rytas” oddelegował do Dusseldorfu własnego korespondenta - tegoż wspomnianego wyżej Ramūnasa Zilnysa, który na portalu lrytas.lt codzienie zamieszcza relacje: jak się czuje Ewelina, jaki ma humor, co robi w wolnym czasie, co sądzi o konkurencji. Takie przedstawianie wokalistki od zwykłej „ludzkiej” strony wzbudza spore zainteresowanie czytelników.

A że ludzkie podejście to grunt, udowodnił niejaki Tomasz, nie dziennikarz co prawda, a polski bloger, który z klasą sfinalizował internetową aferkę. Krótka prehistoria: dziennik „Kurier Wileński” ma na swojej stronie internetowej link do Bloga Tomasza, którego autor jest spostrzegawczym i dowcipnym obserwatorem i komentatorem spraw polsko-litewskich. Jakiś czas temu Tomasz zamieścił wpis poświęcony doniesieniom Agencji Informacyjnej DEBIL (Dobre Ewentualnie Beznadziejne Informacje Litewskie). Napisano w nim między innymi o terrorystycznym ataku spolonizowanych Litwinów, którzy wywiesili w centrum miasta transparent z napisem „W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie”. W notce znalazły się także wyniki sondażu międzynarodowego: „Jak kojarzy ci się Litwa?”. Odpowiedzi miały brzmieć: a) Dobrze - 1 proc. odpowiedzi, b) Źle - 1 proc. odpowiedzi, c) Nie mam zdania - 1 proc. odpowiedzi. Pozostałe 97 proc. odpowiedzi brzmiało: „A co to jest Litfa?”. Całość opatrzona była ilustracją, na której kontury Litwy są zbliżone do kształtu Afryki.

Taki oto znieważający Litwę wpis odkrył dziennikarz portalu alfa.lt Rimantas Varnauskas. Odniósł się do sprawy tak poważnie, że musiał odpowiedzieć! Niestety, zabrakło mu lekkości pióra i humoru. Nie potrafił nawet odróżnić strony blogera od strony polskiego dziennika, i w swojej publikacji zarzucił „Kurierowi Wileńskiemu” „otwarte szydzenie”. Samego Tomasza nazwał „zdebilałym blogerem”, a autorów gazety „półgłówkami”.

Tymczasem Tomasz, zamiast podjąć internetową przepychankę, postanowił... spotkać się z R. Varnauskasem osobiście! Podczas kolejnego pobytu w Wilnie (bloger mieszka w Polsce) odwiedził redakcję portalu Alfa.lt. Swoją wizytą sprawił litewskiemu dziennikarzowi ogromną niespodziankę.

„Powiedziałem, że chciałem się spotkać między innymi po to, aby Pan Rimantas mógł się osobiście przekonać, iż jednak nie jestem debilem. Usłyszałem, że to nie było nic osobistego i absolutnie nie miał na celu mnie obrażać, a jeśli tak się stało, to przeprasza” - pisze Tomasz w relacji ze spotkania.

Podobno sprezentował swemu niedawnemu oponentowi butelkę wódki „Pan Tadeusz”, a spotkanie w redakcji przebiegło w bardzo sympatycznej atmosferze. Parafrazując klasyka, literatura uratuje świat.

Komentarze

#1 No i co teraz? Jak będzie

No i co teraz? Jak będzie potraktowana butelka przez przełożonych Varnauskasa? Przez decydentów etyki dzienikarskiej? A co sam Varnauskas? Nie będzie się obawiał jej zawartości?

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.