OSOBA, KTÓRĄ BYŁO WARTO POZNAĆ
Księdza Kazia (tak go nazywałam) poznałam osiem lat temu, kiedy to wraz z trzema pomocnikami przyjechał do parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Mickunach (rej. wileński) z chęcią pomocy w przygotowaniu miejscowej młodzieży do sakramentu bierzmowania.
Uczucie jakiego doznałam podczas pierwszej mszy księdza Kazimierza w mickuńskiej parafii, był lęk. Mówiąc kazanie, ks. Kazio srogo spoglądał na każdego z obecnych w kościele i nauczał życia, w jakiś, do dzisiaj dla mnie niezrozumiały, sposób docierając do najgłębszego zakątka serca. Z jednej strony czułam strach, a z drugiej – nie mogłam odwieść w stronę oczu i wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane słowo. Lęk zamienił się w sympatię, szacunek, zachwyt.
Na szczęście miałam nie jedną okazję poznać księdza Kazia. Zaczęliśmy się spotykać niemal regularnie – rekolekcje adwentowe, wielkopostne, przygotowania do sakramentu bierzmowania. Każdy raz, codziennie przychodziłam na mszę świętą, by posłuchać kazania księdza Kazimierza. Po mszy, spotykaliśmy się w domku parafialnym, uczyliśmy się nowych piosenek, rozmawialiśmy na różne tematy. Znajomość przerosła w przyjaźń.
Ksiądz Kazio w 1967 roku złożył pierwsze śluby zakonne. Po siedmiu latach otrzymał święcenia kapłańskie. Jest założycielem salezjańskiego ruchu oazowego. Od pierwszych lat kapłańskich marzył o pracy z trudną młodzieżą. W roku 1991 to jego marzenie się spełniło. Został dyrektorem ośrodka wychowawczego w Trzcińcu. Pracował z młodzieżą z problemami wychowawczymi i rodzinnymi.
Podczas rozmów z Księdzem Kazimierzem zawsze dawało się odczuć jego poświęcenie dla dzieci z ośrodka, miłość do nich. Często opowiadał różne historyjki z życia wzięte. Słuchałam go i podziwiałam jego zapał, sposoby rozwiązywania kłopotów. Bez zwątpienia – nie miał łatwo, a jednak był kochany i szanowany.
Zawsze z uśmiechem przypominam „błogosławieństwo” księdza Kazia. Na słowa „chodź Elu, pobłogosławię Cię na pożegnanie”, odpowiadałam: „O nie! Znam te księdza błogosławieństwa!” i zazwyczaj uciekałam jak najdalej. Strach polegał na tym, że po zwyczajnym znaku krzyża, ksiądz kciukiem uderzał pobłogosławionego w czoło. Wiedziałam to z doświadczenia, dlatego starałam się tego unikać albo po prostu w czas odchylić głowę w stronę, ale nigdy nie miałam mu tego za złe. Myślę, że nikt nigdy nie miał.
Pamiętam rozmowę, po skończeniu szkoły średniej i dostaniu się na studia. Opowiedziałam mu, że wstąpiłam właśnie tam, gdzie chciałam, podzieliłam się swoimi planami na przyszłość. Przyznałam się, że chociaż wybrany zawód nie wygląda bardzo perspektywnie i zachęcająco, jednak zawsze chciałam pracować z dziećmi i młodzieżą, więc postanowiłam z tej drogi nie rezygnować. Na co usłyszałam: „dziewczyno, to, o czym teraz mówisz – jest powołaniem”. Wtedy właśnie w jego oczach zobaczyłam, że jest ze mnie dumny.
Wtedy też mówiliśmy o tym, że księdza kierują do parafii Jana Bosko w Szczecinie. Ks. Kazio bardzo się martwił, że będzie musiał zostawić swoją młodzież, z którą przebywał przez 15 lat. Przecież okres ten był bardzo ważny w jego życiu. Zanim został dyrektorem ośrodka, przygarniał młodzież „z problemami” na plebanii w Czaplinku. Później wyszukał i odbudował zrujnowany pałacyk w Trzcińcu, który stał się „Domem Młodzieży”.
W nowej parafii ks. Kazimierz spędził tylko jeden rok. Ostatnie cztery lata swojego życia przebywał w miejscu, dla niego chyba najbardziej właściwym – w salezjańskim Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Rzepczynie. W miejscu, w którym mógł czynić dobro, pomagać.
Ks. Kazio był osobą godną do naśladowania. Jestem pewna, że śmierć księdza Kazimierza dotknęła wielu. Szczególnie jego rodzinę, wychowanków (dla których był nie tylko księdzem, ale również nauczycielem i ojcem) i wszystkich tych, którym los pozwolił go poznać. Łączę się z nimi w smutku i dziękuję Bogu, że go znałam.
ZDJĘCIE: archiwum własne
Komentarze
#1 Tak to był prawdziwy
Tak to był prawdziwy wychowawca zagubionej młodziezy. Poznałem go w Trzcińcu k. Czaplinka. Cudownie się rozmawiało, o wszystkim, nie było tematów tabu. W srodowisku, w społeczności cieszył sie ogromnym autorytetem. Cieszył sie z odbudowy ruiny, tego pałacyhu w Trzcińcu, potem w Rzepczynie. Ogromna miał radość, gdy na dawnym lotnisku Broczyno udało sie otrzymać budynki koszarowe i przeznaczyc na kolejne miejca dla swoich "chłopaków" - jak mówił o podopiecznych.
Kaziu, jestes teraz bardzo blisko Tego, Komu słuzyłeś. Warto było!